wtorek, 24 czerwca 2014

Dom Stu Zmarłych Czarownic

„Wielka moc to wielka odpowiedzialność”
 - Spider-Man                                      
2x17
Każdy z nas zna to przeszywające uczucie. Włoski na karku stają dęba, pojawiają się ciarki na przedramionach. Nasz instynkt – lub intuicja, jak kto woli – podpowiada nam, że coś nie gra. Czujemy, że ktoś nas obserwuje. Jako człowiek byłam wręcz paranoicznie nastawiona na takie rzeczy, więc gdy przemieniono mnie w wampira, moja podejrzliwość wzrosła do maksimum.
Właśnie to uczucie mnie obudziło. Czułam się obserwowana. Byłam pewna, że ktoś na mnie patrzy, mimo że nie uchyliłam nawet powiek. Normalnie błyskawicznie bym  się zerwała i skręciła domniemanemu napastnikowi kark, ale nie tym razem. Wiedziałam, że ta osoba mi nie zagraża, także uspokoiłam instynkt.
-          Gapisz się – powiedziałam lekko zirytowanym głosem, po czym rozwarłam powieki. – To mnie przeraża.
Brunet uśmiechnął się niewinnie, ale widziałam, że ukrywa śmiech. Moja paranoja zawsze go bawiła. Westchnęłam znużona i przewróciłam oczami. Wampir nie wytrzymał. Parsknął śmiechem, na co dałam mu kuksańca prosto między żebra. Skrzywił się na ułamek sekundy i przyciągnął mnie do siebie. Nasze usta złączyły się w pocałunku. Usiadłam na brunecie okrakiem, odgarnęłam włosy do tyłu, po czym pochyliłam się nad nim. Damon pociągnął mnie za biodra, abym się na niego położyła. Całował mnie zachłannie, jednocześnie przesuwając dłonią po mym ciele oraz ściągając koszulkę, w której spałam. Wplotłam palce w te kruczoczarne włosy, oplatając jego biodra swymi nogami.
-          Damon, Elena dzwoniła. Isobel…
Do pokoju wszedł Stefan Idealne Wyczucie Czasu Salvatore. Przestaliśmy się z Damonem całować i spojrzeliśmy w stronę jego młodszego brata. Wampir stał w progu z uchylonymi wargami, wpatrywał się w nas zaskoczony. A może raczej zniesmaczony ? Sądzę, że i to i to.
Siedziałam, pochylona nad Damonem w samej bieliźnie, a mój kochanek miał na sobie jedynie czarne bokserki. Trwało to tylko ułamek sekundy, po tym czasie Stefan błyskawicznie się odwrócił.
-          Witaj, braciszku. Mógłbyś się nauczyć pukać ? – powiedział starszy Salvatore z protekcjonalnym uśmiechem. Sytuacja była dla niego o wiele zabawniejsza niż dla młodszego z rodzeństwa.
-          Hej, Stef. Przyszedłeś się przyłączyć ? – Damon roześmiał się, a ja przeniosłam na niego swój wzrok. – Wcale nie żartowałam. - Brunet przewrócił lekceważąco oczami.
-          Nie chciałem wam przeszkadzać – zaczął tłumaczyć się Stefan, nadal stojąc do nas plecami. – Myślałem, że Damon jest sam i …
-          Och, wcale nie przeszkadzasz, skarbie – przerwałam mu, po czym zwróciłam się do jego brata. – Czuję się jakby był naszym synem i właśnie przyłapał rodziców na seksie.
-          Nie, to bardziej jakbyśmy byli współlokatorami w akademiku, a on wszedł do pokoju, kiedy jego kumpel zabawia się z dziewczyną – powiedział Damon, uśmiechając się seksownie.
-          Bardziej podoba mi się moja wersja. Wiesz, w końcu jestem wielką romantyczką. – odparłam sarkastycznie, a następnie pocałowałam przeciągle starszego Salvatora. – Stefciu, jeżeli nie chcesz spojrzeć na interes twojego brata to radziłabym ci poczekać na nas na dole i nie wytężać za bardzo słuchu. 

Obecnie znajdowałam się wraz z Damonem w salonie posiadłości Salvatorów. Przechadzałam się zdenerwowana po pokoju. Stefan właśnie nam powiedział, że Isobel Flemming - biologiczna matka Eleny, kiedyś żona Alarica, a obecnie dość dobrze obeznana w potrzebne nam informacje wampirzyca - pojawiła się na ganku Gilbertówny, zupełnie wytrącając z równowagi ciocię Jennę, która myślała, że ta nie żyje. Po przekazaniu nam tej rewelacji pojechał do swojej dziewczyny, aby przedyskutować z nią pojawienie się Isobel. Byłam wstrząśnięta pojawieniem się kobiety. Nie podobało mi się również to, że łatwo udaje jej się docierać do różnych informacji. Mam tu na myśli to, że jeżeli by poszperała na pewno dowiedziałaby się czegoś o mojej historii, a nie wątpię, że chętnie spróbowałaby obłaskawić Klausa oddając mnie w jego ręce.
-          Nie podoba mi się to.
-          Mnie również, ale dopóki nie dojdziemy do tego, co planuje Isobel, musimy zająć się czymś innym. – Posłałam Damonowi pytające spojrzenie, a on zaraz wyjaśnił. – Organizuję małą wycieczkę na miejsce spalenia stu czarownic. Dwoje małolatów i dwóch opiekunów, piszesz się ? – zapytał z seksownym uśmiechem.
-          Kogo niańczymy ? – dociekałam podejrzliwie.
-          Młody Gilbert i … Bennet – odparł brunet niechętnie, a ja westchnęłam znużona.
-          Wiesz co o tym myślę. Naprawdę nie mam ochoty na zbliżanie się do tej wścibskiej wiedźmy.
-          Daj spokój, przecież wcisnęłaś jej kit o tym, że byłaś czarownicą, ale już nie jesteś. Co za problem ?
-          Ostrożności nigdy za wiele – odparłam, po czym zrobiłam zamyśloną minę. Damon miał w sumie rację, a Bonnie i beze mnie miała sporo na głowie, z resztą nawet gdyby o coś wypytywała, to nie muszę jej odpowiadać, a tym bardziej nie będę przy niej używać magii, więc w zasadzie… Uśmiechnęłam się promiennie, pocałowałam wampira w usta oraz powiedziałam – Ale skoro tak ładnie prosisz to pójdę z tobą.

Damon, Bonnie, Jeremy i ja szliśmy w miejsce spalenia stu czarownic. Przedzieraliśmy się przez wysokie chaszcze traw gdzieś w środku lasu. Salvatore szedł przodem, gdyż tylko on wiedział, gdzie dokładnie spalono wiedźmy. Widział jak w 1864r. Emily Bennet została zabita dokładnie w tym samym miejscu.
Im bardziej się zbliżaliśmy tym wyraźniej odczuwałam moc przepełniającą to miejsce. Nie umiem opisać tego uczucia. To tak jakby coś znajomego, przyjaznego, ale jednocześnie przerażającego otaczało cię zewsząd. Jakby znajdowało się w powietrzu.
W końcu dotarliśmy na miejsce. Drzewa rosły tutaj rzadziej, podobnie jak krzewy. Było to coś na wzór rozległej polany, a w jej centrum znajdowała się masywna budowla. Zaniedbana, ale wciąż imponująca swymi rozmiarami oraz klasycznym stylem, który przejawiał się chociażby w potężnym kolumnach od strony wejścia. Rezydencja miała barwę poszarzałej bieli, oprócz dachówek, które po tylu latach przybrały kolor zgniłego brązu.
Ruszyliśmy w jej kierunku i po krótkim czasie byliśmy już przed drzwiami. Weszliśmy do tego ogromnego budynku. Wtedy cała magia otaczająca to miejsce uderzyła we mnie całą siłą. Czułam się jednocześnie słaba i przepełniona siłą. Wyczuwałam obecność wszystkich duchów czarownic, znajdujących się w tym miejscu. Starałam nie okazywać po sobie niczego, aby nie rozbudzać podejrzliwości Bennetówny. Zerknęłam na nią kątem oka. Choć na pewno coś odczuła, to z pewnością nie tak mocno jak ja. Była czarownicą, ale ja byłam półmartwą czarownicą. Przez to, że mogłam żyć tylko i jedynie dzięki mocy zmarłych wiedźm byłam z nimi bardziej związana niż Bonnie, ja czułam je każdego dnia, ona nie.
Przeszliśmy w głąb pomieszczenia. Panowały tu ciemności, gdyż tylko nieliczne promienie światła przenikały przez brudne szyby. Jeremy nastąpił na deskę, która się pod nim załamała. Wciągnął z przestrachem powietrze, na co ja wybuchłam zduszonym śmiechem, a Damon się uśmiechnął. Gilbert pokręcił z poirytowaniem głową.
Salvatore przeszedł w głąb pokoju, zajrzał przez oszklone drzwi do drugiego pomieszczenia, a kiedy wracał do nas, stojących kilka kroków dalej, nagle zatrzymał się w snopie światła. Naparł swoim ciałem ponownie, ale znów się nie udało. Roześmiał się udawanym śmiechem i powiedział do Bennetówny:
-         Skończ te psoty czarownicy. To nie jest śmieszne.
-         Niczego nie robię – odparła zdziwiona Bonnie.
-         Nie mogę się ruszyć.
Nagle słońce zaczęło go przypalać. Na jego skórze momentalnie pojawiły się ciemnoczerwone plamy. Odruchowo spojrzałam na jego dłoń, ale pierścień przeciwsłoneczny znajdował się na jego palcu. Zmarszczyłam brwi.
-         Co jest do cholery ? – zapytałam zdenerwowana.
-         Pierścień przestał działać. – odparł brunet, po czym zwrócił się do Bennet - Zrób coś.
Bonnie zamknęła oczy i zmarszczyła brwi w skupieniu, a ja poszłam w jej ślady. Nie musiałam się nawet bardzo koncentrować. Niemal natychmiast dotarły do mnie głosy wiedźm, a po chwili szepty przerodziły się w zrozumiałe słowa.
Proszę, on jest ze mną. Pomaga nam pokonać Klausa. Błagam, nie krzywdźcie go!
Ma stąd wyjść. Ty też… Wyjdź !
Otworzyłam gwałtownie oczy. Damon wyswobodził się już, spod wpływu zmarłych wiedźm, a z jego skóry szybko znikały ślady poparzenia. Bonnie spoglądała na niego wyniośle i z zadowoloną miną powiedziała:
-         Czarownicom nie podoba się twoja obecność tutaj.
-         Poczekam na zewnątrz – rzekł wampir, wskazując na drzwi, po czym skierował swe kroki w tamtą stronę. Ruszyłam już za nim, ale zatrzymał mnie głos Jeremiego.
-         Dlaczego tobie czarownice tak nie zrobiły ? - Wzruszyłam ramionami na to pytanie, myśląc jakie by mu wcisnąć kłamstwo. Prawda była taka, że choć nienawidzą mnie za moją wampirzą część to ze względu na tą drugą, czarowniczą, jestem wciąż jedną z nich. Zamiast tego odparłam:
-         Chociaż niewątpliwie bym was ucieszyła, postępując tak głupio jak Damon, to ja jednak jestem na tyle sprytna, że w domu pełnym zmarłych wiedźm staram się nie dawać im okazji do torturowania mnie.
Odkręciłam się na pięcie i wyszłam czym prędzej z budynku, chcąc uniknąć dalszej dyskusji na ten temat. Dołączyłam do Salvatora na zewnątrz. Patrzył na mnie przenikliwym , lekko rozbawionym spojrzeniem. Zmarszczyłam brwi.
-         Co ?
-         „Tak głupio jak Damon” ? – zapytał, robiąc cudzysłów w powietrzu, po czym wybuchnął śmiechem. Dałam mu kuksańca.
-         Nie ładnie tak podsłuchiwać, panie Salvatore – odparłam również się uśmiechając, ale brunet momentalnie spochmurniał.
-         Co ci powiedziały ? – zapytał.
-         O co ci chodzi ?
-         Nie udawaj, Heid. Mam uwierzyć, że tak po prostu byś stała, kiedy mnie przypalano żywcem ? Chyba znamy się dość długo, poza tym widziałem cię, więc zapytam jeszcze raz: Co ci powiedziały wiedźmy ?
Milczałam przez chwilę zdziwiona, miałam nadzieję, że nic nie zauważył, ale miał rację znamy się za długo. Damon to nie Jeremy czy Bonnie. Nie da sobie wcisnąć pierwszego lepszego kłamstwa, więc jęknęłam przeciągle i zaczęłam mówić.
-         Na początku słyszałam, tylko jakieś niezrozumiałe szepty, jakby się o coś kłóciły, potem tylko powiedziały, że masz wyjść, a ja razem z tobą. Nie chcą mnie w środku… - odparłam zwieszając głowę. Brunetowi natychmiast zmiękła mina. Podszedł i przytulił mnie kojąco.
Choć nie cierpię wiedźm równie mocno co one mnie, to jednak czasami odczuwam ten tępy ból. Tęsknię do bycia czarownicą, ale gdyby nie moja natura nigdy nie spotkałabym Lexi, Lee czy Damona. Umarłabym dawno przed ich narodzinami. Więc to wszystko jest tego warte.
Odsunęłam się od wampira i uśmiechnęłam.
-         A teraz bądź cicho, może uda mi się coś usłyszeć.
-         Nie da rady, wiedźmy się osłaniają.
-         Może przed tobą, ale chyba zapominasz, że ja jestem wyjątkowa – odparłam z zadziornym uśmiechem, po czym zamknęłam oczy, próbując się skupić, na obecności zmarłych, które tak dobrze wyczuwałam.
Skoncentrowałam całą energię na moim połączeniu z martwymi wiedźmami, które utrzymywały mnie przy życiu. Wciągnęłam głośno powietrze przez usta i gwałtownie otworzyłam oczy. Słyszałam gdzieś z oddali zmartwiony głos Damona, ale nie rozróżniałam słów, za to dolatywały do mnie inne dźwięki. Szepty z wnętrza domu. Podążyłam za nimi. Drzwi domu otworzyły się przede mną same, wiedźmy mnie wpuściły. Powoli ruszyłam w stronę piwnicy, skąd dobiegały szepty. Słyszałam, że Damon próbuje przejść przez próg, ale wpada na osłonę, krzyczy moje imię i choć część mnie pragnie się odwrócić to nie mogę.
Zeszłam cicho po schodach, aż doszłam do pokoju, w którym stali Bonnie, Jeremy oraz wiele innych osób, których nigdy osobiście nie poznałam, ale to między innymi one pozwalały mi żyć. Ustałam bezszelestnie w progu. Bennet i jej mały przyjaciel nawet nie spojrzeli w moją stronę. Wiedziałam także, że nie dostrzegają swego licznego towarzystwa, ale na pewno coś słyszą.
-         Co one mówią ? – Zapytał mały Gilbert. Wyglądał na nieźle przestraszonego. – Bonnie, co się dzieje ?
Umrzesz – mówiła jedna z wiedźm – Jeśli użyjesz tak wielkiej mocy umrzesz. Nie zdołasz zabić Klausa. Nie sama. Umrzesz... - powtarzała.
-         To nic, Jeremy – odpowiedziała Bennet, po czym za pomocą mocy zapaliła świeczki, porozstawiane po całym pokoju. – Jestem gotowa.
Wszystkie zmarłe skinęły głowami. Czarownice, które stały z tylu złapały te z przodu za ramiona, pozostałe chwyciły się za dłonie. W pokoju zabrzmiał chór stu głosów wypowiadających zaklęcie. Poczułam, że moje usta także się poruszają, choć Bonnie i Jeremy nie słyszeli wypowiadanych słów. Bennetówna zamknęła oczy, a po chwili zaczęła się trząść. Skrzywiła się i jęknęła z bólu. Gilbert patrzył na nią zaniepokojonym wzrokiem. Coś mówił, ale nie mogłam dosłyszeć słów przez szum głosów.
Wtem zauważyłam, że od duchów czarownic spływa coś, co przypomina gęstą, mgłę o niebieskozielonym  kolorze. Niezwykła substancja posuwała się do Bonnie, a kiedy jej dotknęła, wsiąkła w nią. Dziewczyna błyskawicznie się wyprostowała i zaczęła krzyczeć. Jeremy podbiegł do niej, ale moc zaklęcia odepchnęła go do tyłu.
Poczułam małe ukłucie w sercu. Spojrzałam w dół. Z mojej piersi również spływała ta dziwna substancja, ta jednak była koloru rdzawoczerwonego z nielicznymi przejaśnieniami zieleni. Chwilę potem żyły zaczęły mnie piec żywym ogniem. Również krzyczałam. Dopiero teraz zauważył mnie młody Gilbert.
Ona ci pomorze. Wampirzyca pomorze ci zabić Klausa. Adelheid. – usłyszałam głos wiedźm, po czym wszystko ucichło. Padłam na ziemię nieprzytomna.

Obudziłam się na tylnym siedzeniu w samochodzie Damona. Pochylał się nade mną ze zmartwioną miną. Lustrując dokładnie każdy skrawek mojej twarzy. Uśmiechnęłam się niepewnie.
-         Hej… - powiedziałam zachrypniętym głosem, po czym zamrugałam kila razy. Ze zdziwieniem odkryłam, że na policzkach mam ślady zaschniętych łez. – Jak się tu znalazłam ?
Damon odetchnął z ulgą, po czym usiadł obok mnie. Odruchowo złapał mnie za rękę, na co uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, ale on nadal pozostawał pochmurny. Mówił łagodnym głosem jakby tylko odrobinę mocniejszy ton mógł mnie zranić.
-         Zeszłaś do piwnicy. Byłaś jakby w transie. Jeremy mówi, że na początku w ogóle cię nie zauważył, ale potem Bonnie zaczęła krzyczeć, a ty razem z nią. Po chwili upadłaś i zemdlałaś. Bonnie wyszła o własnych nogach, ale ciebie Gilbert wyniósł przed dom, skąd ja cię przejąłem.
-         Gdzie jest Bennet ?
-         Właśnie wraca razem z Jeremym do domu – odetchnęłam z ulgą. Na razie nie czułam się na siłach, żeby tłumaczyć się przed tą małą wiedźmą. Spróbowałam usiąść, ale Damon mnie powstrzymał.
-         Teraz moja kolej na zadawanie pytań– odparł, na co wywróciłam oczami. – Może zaczniemy od dość oczywistego. Co to było do cholery ? – powiedział już ostrzejszym głosem.
-         Powiedzmy, że dostałam odpowiedź na pytanie „Czemu jestem na tym świecie ?”.
-         Heidi… - zaczął brunet, ale przerwało mu dzwonienie jego telefonu. Spojrzał z nienawiścią na urządzenie i odebrał.
-         Damon musisz pojechać do Lockwoodów – ze słuchawki doleciał do mnie głos Gilbertówny. – Isobel zabiła tam Johna. To musiała byś ona. Przyjedź tu i zajmij się ciałem. Będziesz musiał się nieźle tłumaczyć przed Radą, kiedy John nagle ożyje. Ja i Stefan jedziemy już do pensjonatu, tam się spotkamy.
Salvatore zamienił z nią jeszcze kilka słów, po czym się rozłączył. Spojrzał na mnie, jakby się nad czymś zastanawiał, a później, gdy już najwyraźniej zdecydował, przesiadł się do przodu.
-         Zastanawia mnie, czemu Isobel miałaby zabijać Johna skoro i tak wie, że wróci do życia ? – zapytałam, podnosząc się do pozycji siedzącej.
-         To proste. Żeby zrobić zamieszanie, co nie zmienia faktu, że muszę zabrać jego chwilowo martwy tyłek od Lockwoodów. Chyba będę musiał powiedzieć Radzie o słynnych, przywracających do życia pierścieniach Gilbertów – westchnął, odpalając silnik. – A tak nawiasem mówiąc, nawet o tym nie myśl. Zabieram cię do domu, a dopiero później jadę do Lockwoodów.
Wywróciłam oczami i opadłam obrażona na siedzenie. Nie było sensu się z nim sprzeczać. Jest równie uparty co ja. Z resztą i tak wymknę się z pensjonatu jak tylko zamkną się za nim drzwi.

Zapewne bym tak zrobiła, gdyby nie to, że podczas drogi... zasnęłam. Byłam o wiele bardziej wyczerpana, niż mi się początkowo wydawało. Spałabym pewnie nawet dłużej, gdyby nie hałasy, dobiegające z łazienki. Zeszłam z łóżka Damona i skierowałam swe kroki w tamtą stronę.
-         Co się stało? – zapytałam, omiatając pomieszczenie wzrokiem. Salvatore stał rozwścieczony nad  umywalką, a po podłodze walały się różnego rodzaju mydełka, które wysypały się z przewróconego pojemnika w kształcie pucharu.
-         Katherine – odparł brunet, niemalże wypluwając te imię. – W tym pucharze był schowany kamień księżycowy, a ta mała dziwka go ukradła.
Wampir wyminął mnie ze wściekłą miną. Wszedł do sypialni i chwycił kurtkę zawieszoną na klamce drzwi. Włożył ją na siebie, po czym odezwał się do mnie:
-         Zapewne była w zmowie z Isobel, dlatego tamta zrobiła te małe zamieszanie z Johnem. Okazuje się, że to nie Elena do mnie zadzwoniła, tylko Katherine. Jak tylko się rozłączyłem, zawerbenowała Stefana.
-         Jedziesz teraz do domu Isobel ? – zapytałam.
-         Tak, dzwonił przed chwilą Stefan. Isobel oprócz zabicia Johna, porwała także Elenę. Musimy ją znaleźć – odpowiedział, po czym podszedł do mnie i złapał mnie za ramiona. Pocałował mnie lekko w usta. -  Proszę, nie wychodź nigdzie.
-         Dobrze - odparłam z westchnięciem.
Odsunął się ode mnie, pogłaskał pieszczotliwie mój policzek i uśmiechnął się jednym ze swych seksownych uśmiechów, po czym wyszedł.
Jak tylko usłyszałam odgłos odjeżdżającego auta, wymknęłam się z przez okno.

Postanowiłam pójść na piechotę. Z wampirzą szybkością nie zajmie to tak dużo czasu, a jeżeli jechałabym samochodem to Damon mógłby mnie usłyszeć jak wracałabym do pensjonatu.
Biegłam nieprzerwanie, aż w końcu dotarłam do celu. Dom Bonnie Bennet.
Z szybko bijącym sercem podeszłam do drzwi i zapukałam. Na całe szczęście otworzył mi jej ojciec.
-         Dobry wieczór – przywitałam się.  - Czy jest Bonnie? Miała mi pożyczyć swoje notatki z angielskiego.
-         Nie, niestety jej nie ma, ale zapraszam do środka. Może na nią poczekasz albo sama znajdziesz te notatki ?
-         Z chęcią wejdę. Dziękuję.
Z pewnością siebie przeszłam przez próg. Na całe szczęście sam mnie zaprosił, więc mogłam bez problemu wejść do środka. 
Pan Bennet zaprowadził mnie do sypialni jego córki, po czym zostawił mnie samą. Powiedział, że zrobi nam herbatę i  za chwilę wróci.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Podłoga wyłożona ciemnobrązowymi panelami, które częściowo zakrywał włochaty dywan. Ściany pomalowane na żółto. Drewniana szafa w kącie, obok niej komoda zamieniona w toaletkę, biurko i zapełniona starymi księgami biblioteczka, część oprawionych w skórę kolosów leżała jeszcze w stosach na podłodze. Dodatkowo znajdowały się tu trzy małe półeczki , dwie zawieszone nad biurkiem oraz jedna nad łóżkiem. Do tego własna łazienka. Jedyne, co rzucało się wyjątkowo w oczy to wszędzie porozstawiane świeczki.
Jednak nie przyszłam tu na zwiedzanie. Szybko chwyciłam jakąś kartkę z biurko oraz długopis i naskrobałam wiadomość.

Musimy porozmawiać .

                 H.S.

Położyłam liścik na poduszce, po czym usłyszawszy kroki zbliżającego się pana Benneta wyszłam przez okno i czym prędzej skryłam się w cieniu nocy. 

Po drodze wpadłam jeszcze do banku krwi, aby ukraść trochę tej życiodajnej cieczy. Nadal czułam się osłabiona po tym, co czarownice zrobiły ze mną i Bonnie, ale krew pomogła mi nieco wrócić do siebie.
Miałam zakraść się do pokoju Damona przez okno, ale przez nieuwagę weszłam frontowymi drzwiami. Już u progu czekała na mnie niespodzianka. Otóż kiedy popchnęłam drzwi, zahaczyły one o coś. Kiedy udało mi się już wejść dostrzegłam, że to coś to głowa Johna Gilberta. Widocznie Damonowi nawet się nie chciało go gdzieś ulokować. Przeszłam nad jego wciąż martwym ciałem i już miałam wejść na schody, gdy zatrzymał mnie głos starszego Salvatora.
-         Heidi ? – syknęłam z niezadowolenia i odkręciłam się w jego stronę. Stał kilka kroków dalej, w salonie, razem ze Stefanem i Eleną. Gilbertówna trzymała w ręku plik papierów. – Co ty tutaj robisz ?
-         Nie jestem już mile widziana w pensjonacie Salvatorów ? – zapytałam, błyskawicznie nakładając na twarz niewinny uśmiech, na co  Damon nie dał się nabrać. Najpierw posłał mi spojrzenie mówiące „Porozmawiamy później”, po czym przywołał mnie ruchem ręki.
-         Elena dostanie nasz dom – powiedział starszy Salvatore, wskazując na papiery w rękach Eleny. – Isobel nasz oszukała, dlatego potrzebujemy dodatkowego zabezpieczania.
-         Czyli teraz muszę być dla ciebie milutka ? – zapytałam z zadziornym uśmiechem. – U, już wiem, może na początek zacznę słuchać o czym mówisz ? To opowiadaj, jak waleczni bracia Salvatore uratowali cię tym razem ?
-         Nie zrobili tego –odparła Gilbertówna, a ja zmarszczyłam brwi w niemym pytaniu. – Nie musieli. Isobel była pod wpływem Klausa.  Jak tylko złapali Katherine, zadzwonił do niej telefon. Powiedzieli jej, że wykonała już swoje zadanie. Rozłączyła się, powiedziała, że żałuje, że tak bardzo mnie rozczarowała jako matka i, że jestem wolna.
-         Dlaczego cię wypuścili ? – zapytałam, zwracając się również do braci Salvatore.
-         Musimy założyć, że Klaus wie wszystko, co John powiedział Isobel – odparł Stefan. – Wie, że Elena nie stanie się wampirem. Wie, że ją ochronimy.
-         Wie, że nie uciekniesz – powiedział Damon do sobowtóra. – Dlatego musisz podpisać akt własności naszego domu. Będziesz tu mieszkać dopóki to wszystko się nie skończy, a jako właściciel sama zadecydujesz kogo wpuścisz.
Wtem naszą uwagę odwrócił John, który wrócił już do świata żywych. Otworzył szeroko oczy i gwałtownie wpuścił powietrze przez usta, jakby nazbyt go spragniony. Podniósł się mimowolnie do pozycji siedzącej, lecz nie długo tak posiedział. Damon z wampirzą prędkością podbiegł do niego i podniósł go do góry za fraki.
-         Przysięgam, że nie znałem jej zamiarów – John od razu zaczął się gorączkowo tłumaczyć. – Przykro mi. Bardzo mi przykro.
-    Damon… Puść go – powiedziała Gilbertówna, a Salvatore spojrzał na nią zdziwiony, jednak posłuchał jej, po czym z niezadowoloną miną udał się na górę, a ja za nim.

W tym samym czasie, w mieszkaniu Alarica Saltzmana…
Katherine Pierce dopiero przebudzała się ze snu w jaki wpędził ją nieznajomy czarownik. Jak tylko rozłączyła się Isobel, ten zaskoczył ją od tyłu.
W duchu przeklinała kobietę. W głowie Petrovej wciąż rozbrzmiewały jej słowa: „Przykro mi, Katherine. Muszę zrobić, co mi kazano. On chciała kamień księżycowy i ciebie.” Choć Flemming nie zdradziła kim był ten tajemniczy „On” to Pierce była najgorszej myśli.
Jęknęła, uchyliłam lekko powieki, by zobaczyć gdzie się znajduje. Leżała na podłodze, w jakimś mieszkaniu.
Wtem doleciał do niej cichy głos czarownika, który ją wcześniej powalił. Powoli podniosła się i spojrzała w stronę napastnika. Teraz stał całkowicie skupiony przed mężczyzną, który siedział na krześle. Do mebla były przyczepione dwa dziwne naczynia, o nietypowym kształcie. Jedno było wypełnione krwią, a drugie zostało już opróżnione. Ze zbiorników wystawały rurki, które wbijały się w przedramiona mężczyzny na krześle.
Czarownik wciąż wypowiadał zaklęcie, trzymając ręce nad głową nieznajomego. Zdawało się, że w ogóle nie zwraca uwagi na wampirzyce. Katherine starała się zachowywać jak najciszej. Wpierw sprawdziła czy nie zabrano jej biżuterii, chroniącej jej przed promieniami słońca, na całe szczęście wszystko znajdowało się na swoim miejscu.
Jednak Pierce nawet nie zdążyła pomyśleć, co dalej gdyż czarownik najwyraźniej skończył. Przestał odmawiać zaklęcie i ukłonił się swojemu panu. Nieznajomy wyjął sobie rurki z przedramion, po czym wstał. Katherine postanowiła nie ryzykować. Również się podniosła. Robiła to najciszej jak potrafiła, jednak mężczyźni odwrócili się w jej stronę.
-         Alaric ? – Zapytała Petrova, gdy w końcu dojrzała twarz nieznajomego. Niczego nie rozumiała. O co w tym wszystkim chodziło ? Co ten czarownik robił z przyjacielem jej znienawidzonego sobowtóra ?
„Alaric” zrobił kilka kroków w jej stronę, a ona spanikowana rzuciła się do drzwi z wampirzą prędkością. Otworzyła drzwi i już chciała wybiec, ale nie mogła. Wpadła na osłonę.
Czarownik – pomyślała.
Odwróciła się. Za nią stał „Alaric”. Patrzył na nią przenikliwym spojrzeniem, po czym powiedział do niej po bułgarsku:
-         Witaj, Katerino. – Wampirzyca zmarszczyła brwi, nic nie rozumiejąc, a mężczyzna ujął jej twarz w dłonie. – Tęskniłem za tobą.
Nagle wszystko do niej dotarło. Czarownik, dziwne zaklęcie, słowa wypowiedziane w jej ojczystym języku… Miała nadzieję już nigdy go nie spotkać, a jednak był. Nie w swym ciele, ale był. Słowo przepełnione strachem samo wyrwało się z jej ust. Wypowiedziała tylko jego imię.
    - Klaus…