„Wielka moc to wielka odpowiedzialność”
- Spider-Man
2x17
Każdy z nas zna to przeszywające uczucie. Włoski na karku
stają dęba, pojawiają się ciarki na przedramionach. Nasz instynkt – lub
intuicja, jak kto woli – podpowiada nam, że coś nie gra. Czujemy, że ktoś nas
obserwuje. Jako człowiek byłam wręcz paranoicznie nastawiona na takie rzeczy,
więc gdy przemieniono mnie w wampira, moja podejrzliwość wzrosła do maksimum.
Właśnie to uczucie mnie obudziło. Czułam się obserwowana.
Byłam pewna, że ktoś na mnie patrzy, mimo że nie uchyliłam nawet powiek.
Normalnie błyskawicznie bym się zerwała
i skręciła domniemanemu napastnikowi kark, ale nie tym razem. Wiedziałam, że ta
osoba mi nie zagraża, także uspokoiłam instynkt.
-
Gapisz się – powiedziałam lekko zirytowanym głosem, po czym
rozwarłam powieki. – To mnie przeraża.
Brunet uśmiechnął się niewinnie, ale widziałam, że ukrywa
śmiech. Moja paranoja zawsze go bawiła. Westchnęłam znużona i przewróciłam
oczami. Wampir nie wytrzymał. Parsknął śmiechem, na co dałam mu kuksańca prosto
między żebra. Skrzywił się na ułamek sekundy i przyciągnął mnie do siebie.
Nasze usta złączyły się w pocałunku. Usiadłam na brunecie okrakiem, odgarnęłam
włosy do tyłu, po czym pochyliłam się nad nim. Damon pociągnął mnie za biodra,
abym się na niego położyła. Całował mnie zachłannie, jednocześnie przesuwając
dłonią po mym ciele oraz ściągając koszulkę, w której spałam. Wplotłam palce w
te kruczoczarne włosy, oplatając jego biodra swymi nogami.
-
Damon, Elena dzwoniła. Isobel…
Do pokoju wszedł Stefan Idealne Wyczucie Czasu Salvatore.
Przestaliśmy się z Damonem całować i spojrzeliśmy w stronę jego młodszego
brata. Wampir stał w progu z uchylonymi wargami, wpatrywał się w nas
zaskoczony. A może raczej zniesmaczony ? Sądzę, że i to i to.
Siedziałam, pochylona nad Damonem w samej bieliźnie, a mój
kochanek miał na sobie jedynie czarne bokserki. Trwało to tylko ułamek sekundy,
po tym czasie Stefan błyskawicznie się odwrócił.
-
Witaj, braciszku. Mógłbyś się nauczyć pukać ? – powiedział
starszy Salvatore z protekcjonalnym uśmiechem. Sytuacja była dla niego o wiele
zabawniejsza niż dla młodszego z rodzeństwa.
-
Hej, Stef. Przyszedłeś się przyłączyć ? – Damon roześmiał się,
a ja przeniosłam na niego swój wzrok. – Wcale nie żartowałam. - Brunet
przewrócił lekceważąco oczami.
-
Nie chciałem wam przeszkadzać – zaczął tłumaczyć się Stefan,
nadal stojąc do nas plecami. – Myślałem, że Damon jest sam i …
-
Och, wcale nie przeszkadzasz, skarbie – przerwałam mu, po czym
zwróciłam się do jego brata. – Czuję się jakby był naszym synem i właśnie przyłapał
rodziców na seksie.
-
Nie, to bardziej jakbyśmy byli współlokatorami w akademiku, a
on wszedł do pokoju, kiedy jego kumpel zabawia się z dziewczyną – powiedział
Damon, uśmiechając się seksownie.
-
Bardziej podoba mi się moja wersja. Wiesz, w końcu jestem wielką
romantyczką. – odparłam sarkastycznie, a następnie pocałowałam przeciągle
starszego Salvatora. – Stefciu, jeżeli nie chcesz spojrzeć na interes
twojego brata to radziłabym ci poczekać na nas na dole i nie wytężać za bardzo
słuchu.
Obecnie znajdowałam się wraz z Damonem w salonie
posiadłości Salvatorów. Przechadzałam się zdenerwowana po pokoju. Stefan
właśnie nam powiedział, że Isobel Flemming - biologiczna matka Eleny, kiedyś
żona Alarica, a obecnie dość dobrze obeznana w potrzebne nam informacje
wampirzyca - pojawiła się na ganku Gilbertówny, zupełnie wytrącając z równowagi
ciocię Jennę, która myślała, że ta nie żyje. Po przekazaniu nam tej rewelacji
pojechał do swojej dziewczyny, aby przedyskutować z nią pojawienie się Isobel.
Byłam wstrząśnięta pojawieniem się kobiety. Nie podobało mi się również to, że
łatwo udaje jej się docierać do różnych informacji. Mam tu na myśli to, że
jeżeli by poszperała na pewno dowiedziałaby się czegoś o mojej historii, a nie
wątpię, że chętnie spróbowałaby obłaskawić Klausa oddając mnie w jego ręce.
-
Nie podoba mi się to.
-
Mnie również, ale dopóki nie dojdziemy do tego, co planuje
Isobel, musimy zająć się czymś innym. – Posłałam Damonowi pytające spojrzenie,
a on zaraz wyjaśnił. – Organizuję małą wycieczkę na miejsce spalenia stu
czarownic. Dwoje małolatów i dwóch opiekunów, piszesz się ? – zapytał z
seksownym uśmiechem.
-
Kogo niańczymy ? – dociekałam podejrzliwie.
-
Młody Gilbert i … Bennet – odparł brunet niechętnie, a ja
westchnęłam znużona.
-
Wiesz co o tym myślę. Naprawdę nie mam ochoty na zbliżanie się
do tej wścibskiej wiedźmy.
-
Daj spokój, przecież wcisnęłaś jej kit o tym, że byłaś
czarownicą, ale już nie jesteś. Co za problem ?
-
Ostrożności nigdy za wiele – odparłam, po czym zrobiłam
zamyśloną minę. Damon miał w sumie rację, a Bonnie i beze mnie miała sporo na
głowie, z resztą nawet gdyby o coś wypytywała, to nie muszę jej odpowiadać, a
tym bardziej nie będę przy niej używać magii, więc w zasadzie… Uśmiechnęłam się
promiennie, pocałowałam wampira w usta oraz powiedziałam – Ale skoro tak ładnie
prosisz to pójdę z tobą.
Damon, Bonnie, Jeremy i ja szliśmy w miejsce spalenia stu
czarownic. Przedzieraliśmy się przez wysokie chaszcze traw gdzieś w środku
lasu. Salvatore szedł przodem, gdyż tylko on wiedział, gdzie dokładnie spalono
wiedźmy. Widział jak w 1864r. Emily Bennet została zabita dokładnie w tym samym
miejscu.
Im bardziej się zbliżaliśmy tym wyraźniej odczuwałam moc
przepełniającą to miejsce. Nie umiem opisać tego uczucia. To tak jakby coś
znajomego, przyjaznego, ale jednocześnie przerażającego otaczało cię zewsząd.
Jakby znajdowało się w powietrzu.
W końcu dotarliśmy na miejsce. Drzewa rosły tutaj
rzadziej, podobnie jak krzewy. Było to coś na wzór rozległej polany, a w jej
centrum znajdowała się masywna budowla. Zaniedbana, ale wciąż imponująca swymi
rozmiarami oraz klasycznym stylem, który przejawiał się chociażby w potężnym
kolumnach od strony wejścia. Rezydencja miała barwę poszarzałej bieli, oprócz
dachówek, które po tylu latach przybrały kolor zgniłego brązu.
Ruszyliśmy w jej kierunku i po krótkim czasie byliśmy już
przed drzwiami. Weszliśmy do tego ogromnego budynku. Wtedy cała magia
otaczająca to miejsce uderzyła we mnie całą siłą. Czułam się jednocześnie słaba
i przepełniona siłą. Wyczuwałam obecność wszystkich duchów czarownic,
znajdujących się w tym miejscu. Starałam nie okazywać po sobie niczego, aby nie
rozbudzać podejrzliwości Bennetówny. Zerknęłam na nią kątem oka. Choć na pewno
coś odczuła, to z pewnością nie tak mocno jak ja. Była czarownicą, ale ja byłam
półmartwą czarownicą. Przez to, że mogłam żyć tylko i jedynie dzięki mocy
zmarłych wiedźm byłam z nimi bardziej związana niż Bonnie, ja czułam je każdego
dnia, ona nie.
Przeszliśmy w głąb pomieszczenia. Panowały tu ciemności,
gdyż tylko nieliczne promienie światła przenikały przez brudne szyby. Jeremy
nastąpił na deskę, która się pod nim załamała. Wciągnął z przestrachem
powietrze, na co ja wybuchłam zduszonym śmiechem, a Damon się uśmiechnął.
Gilbert pokręcił z poirytowaniem głową.
Salvatore przeszedł w głąb pokoju, zajrzał przez oszklone
drzwi do drugiego pomieszczenia, a kiedy wracał do nas, stojących kilka kroków
dalej, nagle zatrzymał się w snopie światła. Naparł swoim ciałem ponownie, ale
znów się nie udało. Roześmiał się udawanym śmiechem i powiedział do Bennetówny:
-
Skończ te psoty czarownicy. To nie jest śmieszne.
-
Niczego nie robię – odparła zdziwiona Bonnie.
-
Nie mogę się ruszyć.
Nagle słońce zaczęło go przypalać.
Na jego skórze momentalnie pojawiły się ciemnoczerwone plamy. Odruchowo
spojrzałam na jego dłoń, ale pierścień przeciwsłoneczny znajdował się na jego
palcu. Zmarszczyłam brwi.
-
Co jest do cholery ? – zapytałam zdenerwowana.
-
Pierścień przestał działać. – odparł brunet, po czym zwrócił
się do Bennet - Zrób coś.
Bonnie zamknęła oczy i zmarszczyła
brwi w skupieniu, a ja poszłam w jej ślady. Nie musiałam się nawet bardzo
koncentrować. Niemal natychmiast dotarły do mnie głosy wiedźm, a po chwili
szepty przerodziły się w zrozumiałe słowa.
Proszę, on jest ze mną. Pomaga
nam pokonać Klausa. Błagam, nie krzywdźcie go!
Ma stąd wyjść. Ty też… Wyjdź !
Otworzyłam gwałtownie oczy. Damon
wyswobodził się już, spod wpływu zmarłych wiedźm, a z jego skóry szybko znikały
ślady poparzenia. Bonnie spoglądała na niego wyniośle i z zadowoloną miną
powiedziała:
-
Czarownicom nie podoba się twoja obecność tutaj.
-
Poczekam na zewnątrz – rzekł wampir, wskazując na drzwi, po
czym skierował swe kroki w tamtą stronę. Ruszyłam już za nim, ale zatrzymał
mnie głos Jeremiego.
-
Dlaczego tobie czarownice tak nie zrobiły ? - Wzruszyłam
ramionami na to pytanie, myśląc jakie by mu wcisnąć kłamstwo. Prawda była taka,
że choć nienawidzą mnie za moją wampirzą część to ze względu na tą drugą,
czarowniczą, jestem wciąż jedną z nich. Zamiast tego odparłam:
-
Chociaż niewątpliwie bym was ucieszyła, postępując tak głupio
jak Damon, to ja jednak jestem na tyle sprytna, że w domu pełnym zmarłych
wiedźm staram się nie dawać im okazji do torturowania mnie.
Odkręciłam się na pięcie i wyszłam
czym prędzej z budynku, chcąc uniknąć dalszej dyskusji na ten temat. Dołączyłam
do Salvatora na zewnątrz. Patrzył na mnie przenikliwym , lekko rozbawionym
spojrzeniem. Zmarszczyłam brwi.
-
Co ?
-
„Tak głupio jak Damon” ? – zapytał, robiąc cudzysłów w
powietrzu, po czym wybuchnął śmiechem. Dałam mu kuksańca.
-
Nie ładnie tak podsłuchiwać, panie Salvatore – odparłam
również się uśmiechając, ale brunet momentalnie spochmurniał.
-
Co ci powiedziały ? – zapytał.
-
O co ci chodzi ?
-
Nie udawaj, Heid. Mam uwierzyć, że tak po prostu byś stała,
kiedy mnie przypalano żywcem ? Chyba znamy się dość długo, poza tym widziałem
cię, więc zapytam jeszcze raz: Co ci powiedziały wiedźmy ?
Milczałam przez chwilę zdziwiona,
miałam nadzieję, że nic nie zauważył, ale miał rację znamy się za długo. Damon
to nie Jeremy czy Bonnie. Nie da sobie wcisnąć pierwszego lepszego kłamstwa,
więc jęknęłam przeciągle i zaczęłam mówić.
-
Na początku słyszałam, tylko jakieś niezrozumiałe szepty,
jakby się o coś kłóciły, potem tylko powiedziały, że masz wyjść, a ja razem z
tobą. Nie chcą mnie w środku… - odparłam zwieszając głowę. Brunetowi
natychmiast zmiękła mina. Podszedł i przytulił mnie kojąco.
Choć nie cierpię wiedźm równie
mocno co one mnie, to jednak czasami odczuwam ten tępy ból. Tęsknię do bycia
czarownicą, ale gdyby nie moja natura nigdy nie spotkałabym Lexi, Lee czy
Damona. Umarłabym dawno przed ich narodzinami. Więc to wszystko jest tego
warte.
Odsunęłam się od wampira i
uśmiechnęłam.
-
A teraz bądź cicho, może uda mi się coś usłyszeć.
-
Nie da rady, wiedźmy się osłaniają.
-
Może przed tobą, ale chyba zapominasz, że ja jestem wyjątkowa
– odparłam z zadziornym uśmiechem, po czym zamknęłam oczy, próbując się skupić,
na obecności zmarłych, które tak dobrze wyczuwałam.
Skoncentrowałam całą energię na
moim połączeniu z martwymi wiedźmami, które utrzymywały mnie przy życiu.
Wciągnęłam głośno powietrze przez usta i gwałtownie otworzyłam oczy. Słyszałam
gdzieś z oddali zmartwiony głos Damona, ale nie rozróżniałam słów, za to
dolatywały do mnie inne dźwięki. Szepty z wnętrza domu. Podążyłam za nimi.
Drzwi domu otworzyły się przede mną same, wiedźmy mnie wpuściły. Powoli
ruszyłam w stronę piwnicy, skąd dobiegały szepty. Słyszałam, że Damon próbuje
przejść przez próg, ale wpada na osłonę, krzyczy moje imię i choć część mnie
pragnie się odwrócić to nie mogę.
Zeszłam cicho po schodach, aż
doszłam do pokoju, w którym stali Bonnie, Jeremy oraz wiele innych osób,
których nigdy osobiście nie poznałam, ale to między innymi one pozwalały mi
żyć. Ustałam bezszelestnie w progu. Bennet i jej mały przyjaciel nawet nie
spojrzeli w moją stronę. Wiedziałam także, że nie dostrzegają swego licznego
towarzystwa, ale na pewno coś słyszą.
-
Co one mówią ? – Zapytał mały Gilbert. Wyglądał na nieźle
przestraszonego. – Bonnie, co się dzieje ?
Umrzesz – mówiła jedna z
wiedźm – Jeśli użyjesz tak wielkiej mocy umrzesz. Nie zdołasz zabić Klausa.
Nie sama. Umrzesz... - powtarzała.
-
To nic, Jeremy – odpowiedziała Bennet, po czym za pomocą mocy
zapaliła świeczki, porozstawiane po całym pokoju. – Jestem gotowa.
Wszystkie zmarłe skinęły głowami.
Czarownice, które stały z tylu złapały te z przodu za ramiona, pozostałe
chwyciły się za dłonie. W pokoju zabrzmiał chór stu głosów wypowiadających
zaklęcie. Poczułam, że moje usta także się poruszają, choć Bonnie i Jeremy nie
słyszeli wypowiadanych słów. Bennetówna zamknęła oczy, a po chwili zaczęła się
trząść. Skrzywiła się i jęknęła z bólu. Gilbert patrzył na nią zaniepokojonym
wzrokiem. Coś mówił, ale nie mogłam dosłyszeć słów przez szum głosów.
Wtem zauważyłam, że od duchów
czarownic spływa coś, co przypomina gęstą, mgłę o niebieskozielonym kolorze. Niezwykła substancja posuwała się
do Bonnie, a kiedy jej dotknęła, wsiąkła w nią. Dziewczyna błyskawicznie się
wyprostowała i zaczęła krzyczeć. Jeremy podbiegł do niej, ale moc zaklęcia
odepchnęła go do tyłu.
Poczułam małe ukłucie w sercu.
Spojrzałam w dół. Z mojej piersi również spływała ta dziwna substancja, ta
jednak była koloru rdzawoczerwonego z nielicznymi przejaśnieniami zieleni.
Chwilę potem żyły zaczęły mnie piec żywym ogniem. Również krzyczałam. Dopiero
teraz zauważył mnie młody Gilbert.
Ona ci pomorze. Wampirzyca
pomorze ci zabić Klausa. Adelheid. – usłyszałam głos wiedźm, po czym
wszystko ucichło. Padłam na ziemię nieprzytomna.
Obudziłam się na tylnym siedzeniu
w samochodzie Damona. Pochylał się nade mną ze zmartwioną miną. Lustrując
dokładnie każdy skrawek mojej twarzy. Uśmiechnęłam się niepewnie.
-
Hej… - powiedziałam zachrypniętym głosem, po czym zamrugałam
kila razy. Ze zdziwieniem odkryłam, że na policzkach mam ślady zaschniętych
łez. – Jak się tu znalazłam ?
Damon odetchnął z ulgą, po czym
usiadł obok mnie. Odruchowo złapał mnie za rękę, na co uśmiechnęłam się jeszcze
szerzej, ale on nadal pozostawał pochmurny. Mówił łagodnym głosem jakby tylko
odrobinę mocniejszy ton mógł mnie zranić.
-
Zeszłaś do piwnicy. Byłaś jakby w transie. Jeremy mówi, że na
początku w ogóle cię nie zauważył, ale potem Bonnie zaczęła krzyczeć, a ty
razem z nią. Po chwili upadłaś i zemdlałaś. Bonnie wyszła o własnych nogach,
ale ciebie Gilbert wyniósł przed dom, skąd ja cię przejąłem.
-
Gdzie jest Bennet ?
-
Właśnie wraca razem z Jeremym do domu – odetchnęłam z ulgą. Na
razie nie czułam się na siłach, żeby tłumaczyć się przed tą małą wiedźmą.
Spróbowałam usiąść, ale Damon mnie powstrzymał.
-
Teraz moja kolej na zadawanie pytań– odparł, na co wywróciłam
oczami. – Może zaczniemy od dość oczywistego. Co to było do cholery ? –
powiedział już ostrzejszym głosem.
-
Powiedzmy, że dostałam odpowiedź na pytanie „Czemu jestem na
tym świecie ?”.
-
Heidi… - zaczął brunet, ale przerwało mu dzwonienie jego
telefonu. Spojrzał z nienawiścią na urządzenie i odebrał.
-
Damon musisz pojechać do Lockwoodów – ze słuchawki doleciał do
mnie głos Gilbertówny. – Isobel zabiła tam Johna. To musiała byś ona. Przyjedź
tu i zajmij się ciałem. Będziesz musiał się nieźle tłumaczyć przed Radą, kiedy
John nagle ożyje. Ja i Stefan jedziemy już do pensjonatu, tam się spotkamy.
Salvatore zamienił z nią jeszcze
kilka słów, po czym się rozłączył. Spojrzał na mnie, jakby się nad czymś
zastanawiał, a później, gdy już najwyraźniej zdecydował, przesiadł się do
przodu.
-
Zastanawia mnie, czemu Isobel miałaby zabijać Johna skoro i
tak wie, że wróci do życia ? – zapytałam, podnosząc się do pozycji siedzącej.
-
To proste. Żeby zrobić zamieszanie, co nie zmienia faktu, że muszę zabrać
jego chwilowo martwy tyłek od Lockwoodów. Chyba będę musiał powiedzieć Radzie o
słynnych, przywracających do życia pierścieniach Gilbertów – westchnął,
odpalając silnik. – A tak nawiasem mówiąc, nawet o tym nie myśl. Zabieram cię
do domu, a dopiero później jadę do Lockwoodów.
Wywróciłam oczami i opadłam
obrażona na siedzenie. Nie było sensu się z nim sprzeczać. Jest równie uparty
co ja. Z resztą i tak wymknę się z pensjonatu jak tylko zamkną się za nim
drzwi.
Zapewne bym tak zrobiła, gdyby nie
to, że podczas drogi... zasnęłam. Byłam o wiele bardziej wyczerpana, niż mi się
początkowo wydawało. Spałabym pewnie nawet dłużej, gdyby nie hałasy,
dobiegające z łazienki. Zeszłam z łóżka Damona i skierowałam swe kroki w tamtą
stronę.
-
Co się stało? – zapytałam, omiatając pomieszczenie wzrokiem.
Salvatore stał rozwścieczony nad umywalką, a po podłodze walały się różnego
rodzaju mydełka, które wysypały się z przewróconego pojemnika w kształcie
pucharu.
-
Katherine – odparł brunet, niemalże wypluwając te imię. – W
tym pucharze był schowany kamień księżycowy, a ta mała dziwka go ukradła.
Wampir wyminął mnie ze wściekłą
miną. Wszedł do sypialni i chwycił kurtkę zawieszoną na klamce drzwi. Włożył ją
na siebie, po czym odezwał się do mnie:
-
Zapewne była w zmowie z Isobel, dlatego tamta zrobiła te małe
zamieszanie z Johnem. Okazuje się, że to nie Elena do mnie zadzwoniła, tylko
Katherine. Jak tylko się rozłączyłem, zawerbenowała Stefana.
-
Jedziesz teraz do domu Isobel ? – zapytałam.
-
Tak, dzwonił przed chwilą Stefan. Isobel oprócz zabicia Johna,
porwała także Elenę. Musimy ją znaleźć – odpowiedział, po czym podszedł do mnie
i złapał mnie za ramiona. Pocałował mnie lekko w usta. - Proszę, nie wychodź nigdzie.
-
Dobrze - odparłam z westchnięciem.
Odsunął się ode mnie, pogłaskał
pieszczotliwie mój policzek i uśmiechnął się jednym ze swych seksownych
uśmiechów, po czym wyszedł.
Jak tylko usłyszałam odgłos
odjeżdżającego auta, wymknęłam się z przez okno.
Postanowiłam pójść na piechotę. Z
wampirzą szybkością nie zajmie to tak dużo czasu, a jeżeli jechałabym
samochodem to Damon mógłby mnie usłyszeć jak wracałabym do pensjonatu.
Biegłam nieprzerwanie, aż w końcu
dotarłam do celu. Dom Bonnie Bennet.
Z szybko bijącym sercem podeszłam
do drzwi i zapukałam. Na całe szczęście otworzył mi jej ojciec.
-
Dobry wieczór – przywitałam się. - Czy jest Bonnie? Miała mi pożyczyć swoje notatki z
angielskiego.
-
Nie, niestety jej nie ma, ale zapraszam do środka. Może na nią
poczekasz albo sama znajdziesz te notatki ?
-
Z chęcią wejdę. Dziękuję.
Z pewnością siebie przeszłam przez
próg. Na całe szczęście sam mnie zaprosił, więc mogłam bez problemu wejść do
środka.
Pan Bennet zaprowadził mnie do
sypialni jego córki, po czym zostawił mnie samą. Powiedział, że zrobi nam
herbatę i za chwilę wróci.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Podłoga wyłożona ciemnobrązowymi panelami, które częściowo zakrywał włochaty
dywan. Ściany pomalowane na żółto. Drewniana szafa w kącie, obok niej komoda
zamieniona w toaletkę, biurko i zapełniona starymi księgami biblioteczka, część
oprawionych w skórę kolosów leżała jeszcze w stosach na podłodze. Dodatkowo
znajdowały się tu trzy małe półeczki , dwie zawieszone nad biurkiem oraz jedna
nad łóżkiem. Do tego własna łazienka. Jedyne, co rzucało się wyjątkowo w oczy
to wszędzie porozstawiane świeczki.
Jednak nie przyszłam tu na
zwiedzanie. Szybko chwyciłam jakąś kartkę z biurko oraz długopis i naskrobałam
wiadomość.
Musimy porozmawiać .
H.S.
Położyłam liścik na poduszce, po
czym usłyszawszy kroki zbliżającego się pana Benneta wyszłam przez okno i czym
prędzej skryłam się w cieniu nocy.
Po drodze wpadłam jeszcze do banku
krwi, aby ukraść trochę tej życiodajnej cieczy. Nadal czułam się osłabiona po
tym, co czarownice zrobiły ze mną i Bonnie, ale krew pomogła mi nieco wrócić do
siebie.
Miałam zakraść się do pokoju
Damona przez okno, ale przez nieuwagę weszłam frontowymi drzwiami. Już u progu
czekała na mnie niespodzianka. Otóż kiedy popchnęłam drzwi, zahaczyły one o coś.
Kiedy udało mi się już wejść dostrzegłam, że to coś to głowa Johna Gilberta.
Widocznie Damonowi nawet się nie chciało go gdzieś ulokować. Przeszłam nad jego
wciąż martwym ciałem i już miałam wejść na schody, gdy zatrzymał mnie głos
starszego Salvatora.
-
Heidi ? – syknęłam z niezadowolenia i odkręciłam się w jego
stronę. Stał kilka kroków dalej, w salonie, razem ze Stefanem i Eleną.
Gilbertówna trzymała w ręku plik papierów. – Co ty tutaj robisz ?
-
Nie jestem już mile widziana w pensjonacie Salvatorów ? –
zapytałam, błyskawicznie nakładając na twarz niewinny uśmiech, na co Damon nie dał się nabrać. Najpierw posłał mi
spojrzenie mówiące „Porozmawiamy później”, po czym przywołał mnie ruchem ręki.
-
Elena dostanie nasz dom – powiedział starszy Salvatore,
wskazując na papiery w rękach Eleny. – Isobel nasz oszukała, dlatego
potrzebujemy dodatkowego zabezpieczania.
-
Czyli teraz muszę być dla ciebie milutka ? – zapytałam z
zadziornym uśmiechem. – U, już wiem, może na początek zacznę słuchać o czym
mówisz ? To opowiadaj, jak waleczni bracia Salvatore uratowali cię tym razem ?
-
Nie zrobili tego –odparła Gilbertówna, a ja zmarszczyłam brwi
w niemym pytaniu. – Nie musieli. Isobel była pod wpływem Klausa.
Jak tylko złapali Katherine, zadzwonił do niej
telefon. Powiedzieli jej, że wykonała już swoje zadanie. Rozłączyła się,
powiedziała, że żałuje, że tak bardzo mnie rozczarowała jako matka i, że jestem
wolna.
-
Dlaczego cię wypuścili ? –
zapytałam, zwracając się również do braci Salvatore.
-
Musimy założyć, że Klaus wie wszystko, co John powiedział
Isobel – odparł Stefan. – Wie, że Elena nie stanie się wampirem. Wie, że ją
ochronimy.
-
Wie, że nie uciekniesz – powiedział Damon do sobowtóra. –
Dlatego musisz podpisać akt własności naszego domu. Będziesz tu mieszkać dopóki
to wszystko się nie skończy, a jako właściciel sama zadecydujesz kogo wpuścisz.
Wtem naszą uwagę odwrócił John,
który wrócił już do świata żywych. Otworzył szeroko oczy i gwałtownie wpuścił
powietrze przez usta, jakby nazbyt go spragniony. Podniósł się mimowolnie do
pozycji siedzącej, lecz nie długo tak posiedział. Damon z wampirzą prędkością
podbiegł do niego i podniósł go do góry za fraki.
-
Przysięgam, że nie znałem jej zamiarów – John od razu zaczął
się gorączkowo tłumaczyć. – Przykro mi. Bardzo mi przykro.
- Damon… Puść go – powiedziała Gilbertówna, a Salvatore spojrzał na nią
zdziwiony, jednak posłuchał jej, po czym z niezadowoloną miną udał się na górę, a ja za nim.
W tym samym czasie, w mieszkaniu
Alarica Saltzmana…
Katherine Pierce dopiero
przebudzała się ze snu w jaki wpędził ją nieznajomy czarownik. Jak tylko
rozłączyła się Isobel, ten zaskoczył ją od tyłu.
W duchu przeklinała kobietę. W
głowie Petrovej wciąż rozbrzmiewały jej słowa: „Przykro mi, Katherine. Muszę
zrobić, co mi kazano. On chciała kamień księżycowy i ciebie.” Choć Flemming nie
zdradziła kim był ten tajemniczy „On” to Pierce była najgorszej myśli.
Jęknęła, uchyliłam lekko powieki,
by zobaczyć gdzie się znajduje. Leżała na podłodze, w jakimś mieszkaniu.
Wtem doleciał do niej cichy głos
czarownika, który ją wcześniej powalił. Powoli podniosła się i spojrzała w
stronę napastnika. Teraz stał całkowicie skupiony przed mężczyzną, który
siedział na krześle. Do mebla były przyczepione dwa dziwne naczynia, o
nietypowym kształcie. Jedno było wypełnione krwią, a drugie zostało już
opróżnione. Ze zbiorników wystawały rurki, które wbijały się w przedramiona
mężczyzny na krześle.
Czarownik wciąż wypowiadał
zaklęcie, trzymając ręce nad głową nieznajomego. Zdawało się, że w ogóle nie
zwraca uwagi na wampirzyce. Katherine starała się zachowywać jak najciszej.
Wpierw sprawdziła czy nie zabrano jej biżuterii, chroniącej jej przed
promieniami słońca, na całe szczęście wszystko znajdowało się na swoim miejscu.
Jednak Pierce nawet nie zdążyła
pomyśleć, co dalej gdyż czarownik najwyraźniej skończył. Przestał odmawiać
zaklęcie i ukłonił się swojemu panu. Nieznajomy wyjął sobie rurki z
przedramion, po czym wstał. Katherine postanowiła nie ryzykować. Również się
podniosła. Robiła to najciszej jak potrafiła, jednak mężczyźni odwrócili się w
jej stronę.
-
Alaric ? – Zapytała Petrova, gdy w końcu dojrzała twarz
nieznajomego. Niczego nie rozumiała. O co w tym wszystkim chodziło ? Co ten
czarownik robił z przyjacielem jej znienawidzonego sobowtóra ?
„Alaric” zrobił kilka kroków w jej
stronę, a ona spanikowana rzuciła się do drzwi z wampirzą prędkością. Otworzyła
drzwi i już chciała wybiec, ale nie mogła. Wpadła na osłonę.
Czarownik – pomyślała.
Odwróciła się. Za nią stał „Alaric”.
Patrzył na nią przenikliwym spojrzeniem, po czym powiedział do niej po
bułgarsku:
-
Witaj, Katerino. – Wampirzyca zmarszczyła brwi, nic nie rozumiejąc,
a mężczyzna ujął jej twarz w dłonie. – Tęskniłem za tobą.
Nagle wszystko do niej dotarło.
Czarownik, dziwne zaklęcie, słowa wypowiedziane w jej ojczystym języku… Miała
nadzieję już nigdy go nie spotkać, a jednak był. Nie w swym ciele, ale był.
Słowo przepełnione strachem samo wyrwało się z jej ust. Wypowiedziała tylko
jego imię.
- Klaus…