sobota, 25 stycznia 2014

Rozstanie

„Jakże często prawdziwe życie to takie, którego nie dane jest nam wieść.”
- Oscar Wilde                      

2x12
Życiodajna ciecz spływała do mojego gardła, powodując nieopisaną radość. Radość z zabijania.
Wampiry kochają mordować, być może dlatego, że od tego tylko krok do pożywiania się? Lub po prostu leży do w naszej naturze. Jakby ktoś nas projektował na najwyższych klasy zabójców. Ogromna siła, szybkość, ostre jak brzytwa kły, brak emocji na zawołanie i wciąż nieustające pragnienie. Dodatkowo zawsze jesteśmy piękniejsi od zwykłych śmiertelników, pociągamy ich i intrygujemy, mamy charyzmę… Nie! Mamy władzę! Nad ich ciałami, a także umysłami.
Tak… Zdecydowanie stworzono nas do zabijania.
Oderwałam swoje lepkie od krwi usta od szyi dziewczyny, po czym odrzuciłam, jej pozbawione życia ciało na bok. Wolnym krokiem podeszłam do towarzyszki umarłej. Ona również już nie żyła. Wykrwawiła się na śmierć, kiedy to rozszarpałam jej gardło i zajęłam się jej przyjaciółką. Przyklęknęłam przy niej, a następnie podniosłam bezwładną dłoń dziewczyny. Przejechałam palcem po żyłach. Nie było czuć pulsu, ale sporo krwi pozostało w ciele. Beznamiętnym wzrokiem rozejrzałam się dookoła, dopiero teraz byłam na tyle spokojna aby to zrobić. Miałam szczęście. Na czas mojego "ataku" przypadła bardzo późna godzina, a właściwie to już wczesny ranek, dodatkowo byłam na jakiejś mniej uczęszczanej ulicy, więc nie musiałam się obawiać o jakikolwiek świadków.
Ponownie przeniosłam wzrok na dziewczynę, a raczej na jej nadgarstek. Wzruszyłam ramionami, po czym przebiłam swoimi kłami jej delikatną skórę.
Po osuszeniu do reszty i tego ciała, pozostawiłam oba trupy na miejscu zbrodni. To nie Mystic Falls, tylko Nowy Jork, więc nikt aż tak nie panikuje na widok śmierci. Zakładam, że jeżeli nawet pojawi się jakaś wzmianka w wiadomościach to będzie coś w stylu „kolejne niewinne ofiary zamieszek gangów” lub coś równie odległego prawdzie.
Niespiesznym krokiem ruszyłam w stronę mieszkania Lee. Cicho otworzyłam drzwi i na palcach przekradłam się do swojego tymczasowego pokoju. Rozebrałam się ze wszystkich ubrań, po czym zwinęłam je w kulę oraz ukryłam pod łóżkiem, aby Lee nie zobaczył, że są całe we krwi. Ruszyłam do łazienki, ale tylko przemyłam twarz aby nie obudzić gospodarza. Kiedy pozbyłam się resztek czerwonej cieczy z twarzy i rąk, naciągnęłam na siebie jakąś starą koszulkę. Wślizgnęłam się pod kołdrę i momentalnie zasnęłam.

Przebudziłam się, ale nie otwierałam oczu. Czułam, że ktoś na mnie patrzy. To mnie obudziło. Po tysiącu lat paranoi jest się wyczulonym na takie rzeczy. Usłyszałam cichy szmer, świadczący o tym, że ta osoba przybliżyła się do mnie o krok i wyciąga rękę. Poderwałam się gwałtownie, po czym z wampirzą szybkością chwyciłam napastnika mocno ściskając mu głowę, gotowa w sekundę skręcić mu kark, lecz powstrzymał mnie jego głos.
-          Heidi, to ja… – powiedział Lee, przez zaciśnięte z bólu zęby
-          Przepraszam – powiedziałam zawstydzona i puściłam go, spuszczając głowę do dołu - Instynkt obronny.
Z powrotem położyłam się do łóżka i nakryłam kołdrą głowę, by Lee nie dostrzegł moich rumianych policzków. Rudo brązowe kosmyki rozłożyły się niczym wachlarz na poduszce, w zasadzie tylko one wystawały spod okrycia.
-          A podobno to ja muszę wyluzować, Heid – odparł, wyraźnie wyczuwałam, że się uśmiecha.
 Poczułam, że rumieniec zaczyna już schodzić, tak więc wychyliłam się lekko spod kołdry, ale wampir całkowicie ją ze mnie ściągnął, na co odpowiedziałam mu dość mocnym kopniakiem w udo. Skrzywił się lekko, ale po chwili znowu się uśmiechał. Przysiadł na skraju łóżka i spojrzał poważnie w moje oczy. Dostrzegałam zmartwienie w brązowych tęczówkach wampira.
-          Heid… Chciałem cię przeprosić – spuścił wzrok – Nie… pochwalam twojego stylu życia, ale nie powinienem nawet próbować cię zmieniać. Przepraszam.
Zakłopotana zamrugałam tylko oczami, nie wiedziałam co mam w takiej sytuacji powiedzieć. Praktycznie zawsze ludzie mają do mnie uzasadnione pretensje.
Lee popatrzył na mnie z obawą o to co odpowiem. W końcu się przełamałam i palnęłam:
-          Chyba muszę cię wpisać na swoją listę.
-          Jaką listę? - zapytał marszcząc brwi
-          Och, no wiesz niewiele ludzi mnie przeprasza. Należy celebrować tak rzadkie chwile – uśmiechnęłam się do niego nieco złośliwie na co odpowiedział mi kuksańcem – Jestem niezła. Powiedz to.
-          Jesteś niezła. – odparł ze śmiechem
-          Dziękuję, nie musiałeś tego mówić. – powiedziałam odwzajemniając uśmiech, a on tylko przewrócił oczami.
Potem poszliśmy do kuchni on przelał sobie krew z torebki do szklanki, a ja już chwyciłam pojemnik z kawą, ale Lee wyrwał mi go z ręki i podał kubek wypełniony rubinową cieczą. Wiedziałam, że nie ma się co z nim kłócić, czasami jest tak samo uparty jak ja, więc sięgnęłam po naczynie i przytknęłam spragnione wargi, aby wlać do nich życiodajnego płynu.

Po skończonym posiłku postanowiłam, że wybierzemy się na małą "wycieczkę". Znowu było pochmurno, więc Lee nie groziło nic ze strony szkodliwych, dla wampirów, promieni słonecznych. Szczerze mówiąc nawet tak bardzo się nie opierał. Chyba przypomniał już sobie, że mnie się nie odmawia.
Zabrałam go na jakąś mniej uczęszczaną ulicę, umiarkowanie daleko od granic Nowego Jorku. Była to asfaltowa droga, biegnąca przez las. Od linii drzew oddzielały ją po obu stronach dość głębokie rowy wypełnione pokrzywami. Było tak cicho, że nawet można było dosłyszeć samotny koncert świerszcza. Wokół leniwie latały świetliki. Połowę drogi przebyliśmy kradzionym samochodem, znaczy Lee nie wiedział, że był kradziony, a pozostałą część w wampirzym biegu.  Zrzuciłam z siebie kurtkę i położyłam na poboczu tuż koło mojej torebki. Wróciłam do miejsca gdzie stał Lee, zaczęłam zataczać małe kółka wokół niego, stukając się palcem po brodzie.
-          Co my tutaj robimy ? – zapytał wampir, odwracając się w moją stronę i przeganiając świecące robaczki, które zbliżyły się do jego głowy
Uśmiechnęłam się przebiegle, ale nic nie odpowiedziałam, tylko położyłam się na asfalcie. Wpatrywałam się zadumanym wzrokiem w niebo, a Lee niespokojnie zerkał w moją stronę, jakbym była pacjentem w zakładzie psychiatrycznym, a on był zmuszony podać mi codzienną garść pigułek. W końcu przeniosłam swe spojrzenie na niego i powiedziałam:
-          Kładź się.
-          Co ? – zapytał nic nie rozumiejąc
-          Och, nie gadaj, tylko się połóż – odparłam już nieco zniecierpliwiona. Zrobił tak jak nakazałam i przez chwile leżał spokojnie, ale potem znowu się odezwał.
-          Co robimy?
-          Patrzymy w niebo …
-          Jak romantycznie – przerwał mi, zaczynając swoje kpiny, szczerze mówiąc zaczynałam za nimi tęsknić
-          I czekamy aż zjawi się jakiś samochód, który mógłby nas przejechać. – przekręciłam głowę w jego stronę, a on również spojrzał na mnie
-          To już mniej romantyczne.
Leżeliśmy tak z piętnaście minut, aż wreszcie coś usłyszałam. Samochód jadący z duża prędkością. Kierowca nie widział nas. Kiedy był już dwa metry przed nami puściłam do Lee oko i w  wampirzym tempie wstałam, zatrzymując samochód poprzez wgniecenie mojej piąstki w jego maskę. Swoją drogą za każdym razem mnie to śmieszy. Moja mała rączka miażdżąca takiego wielkoluda. Parsknęłam pod nosem.
W tym czasie przerażona kobieta wyszła z samochodu. Popatrzyła na mnie zszokowanym wzrokiem, po czym zaczęła uciekać na widok mojej wampirzej twarzy. Z łatwością ją dogoniłam, po czym zaczęłam kontrolę umysłu.
-          Napadła cię banda chuliganów. Nie widziałaś ich twarzy. Szybko uciekłaś, nie dogonili cię, zmasakrowali twój samochód, więcej nie pamiętasz. Teraz uciekaj.

Kobieta pobiegła z krzykiem w ciemność. Ledwo powstrzymałam się od pościgu za nią, ale Lee nie lubi jak się pożywiam na ludziach, więc staram się przynajmniej nie robić tego w jego obecności.
Wróciłam do zdziwionego całym zajściem wampira.
-          A to co miało być, szajbusko?
-          „Wampir robi co tylko zechce” – wyszczerzyłam się do niego, wkładając dłonie w tylnie kieszenie spodni i kołysząc się na piętach
-          A co ty chcesz zrobić ? – zapytał podejrzliwie, na co ja ustałam prosto, prezentując mój przebiegły uśmieszek. Wskoczyłam na dach samochodu, po czym odwróciłam się  w stronę mojego towarzysza.
-          Destrukcję ! – wykrzyczałam w niebo
-          Jesteś wariatką ! – krzyknął, śmiejąc się wniebogłosy
-          Wiem, a ty kim jesteś, kochanie ? – uśmiechnęłam się i mrugnęłam
Wyciągnęłam do niego rękę, roześmiał się, pokręcił głową, po czym chwycił moją dłoń i ustał koło mnie na dachu auta.
-          I co teraz ? – zapytał, marszcząc brwi oraz przekrzywiając przy tym głowę, wyglądał przy tym uroczo...
-         To – powiedziałam, robiąc krok w jego stronę, a właściwie tupiąc, co wgniotło nieco dach.
Lee ponownie się roześmiał. Wziął mnie za rękę i okręcił, po czym podskoczył, również robiąc wgniecenie. Rozradowana w pasji niszczenia, zeskoczyłam na maskę samochodu i wyrwałam wycieraczki. Jedną rzuciłam Lee, a drugą już wybijałam przednią szybę auta. Zeskoczyłam na ziemię i ustałam tuż za Lee, który właśnie wbił wycieraczkę w jedną z opon auta. Zasłoniłam mu oczy swoimi dłońmi, ale on błyskawicznie się odwrócił i powiedział „A kuku”. Roześmiałam się, a wampir chwycił mnie za ręce, po czym zaczęliśmy razem tańczyć i demolować do reszty samochód.
Nawet nie zauważyłam, że w mojej torebce wibruje telefon, a Damon próbuje się do mnie dodzwonić.

Bawiliśmy się tak, aż do momentu, kiedy to z czegoś, co było niegdyś autem, pozostały tylko resztki, za kilka godzin miało wzejść słońce. Leżeliśmy koło wraku, patrząc jak nocne stworzenia powracają powoli do swych kryjówek w lesie.
-          Powinniśmy już iść – rzekł Lee – niedługo wzejdzie słońce.
Podniosłam się z przebiegłym uśmiechem, puściłam do wampira oko i ruszyłam na pobocze, do swojej torebki oraz kurtki. Przeszukiwałam je w poszukiwaniu małego zawiniątka, ale nie mogłam go znaleźć. W końcu moje oczy dostrzegły paczuszkę. Siedziała w bocznej kieszeni razem z telefonem. Zerknęłam na ekran, aby zobaczyć godzinę, ale coś innego zwróciło moją uwagę. Sześć nieodebranych połączeń od Damona, cztery wiadomości na poczcie głosowej.
-          Coś się stało? – spytał Lee, który nagle pojawił się za mną. Błyskawicznie schowałam telefon za siebie i wsadziłam go do tylniej kieszeni spodni.
-          Nie, wszystko w porządku. Za chwilę się tym zajmę, a póki co mam coś dla ciebie.
Uśmiechnęłam się przebiegle, a wampir zrobił przestraszoną minę, po czym sam się z tego roześmiał. Sięgnęłam ponownie do torebki i z małego woreczka wysypałam na rękę niespodziankę. Odwróciłam się do Lee z okrzykiem:
-          Ta dam ! – w wyciągniętych dłoniach trzymałam pierścień przeciwsłoneczny, który pozwoli mu chodzić za dnia. Wyglądał jak normalny pierścień. Był w kolorze ciemnego srebra z pochyłymi wgnieceniami, wyrzeźbionymi w równych odstępach, ale tak naprawdę posiadał wielką moc magiczną, pomagał wampirom nie spłonąć na słońcu. Lee znieruchomiał.
-          Czy to…? – potwierdziłam skinieniem głowy – Nie mogę go przyjąć.
-          Dlaczego ? – zapytałam zdumiona
-          Heidi, wiesz, że magia nie działa na ciebie dobrze, dlatego, ani ja ani Lexi nigdy nie prosiliśmy cię o używanie jej.
-          Przesadzasz, Lee – odparłam niedbałym tonem
-          Nie – spoważniał – Heidi, nie chcę go. Wiem ile cię kosztowało zrobienie go…
Wczorajsze popołudnie, hotelowy pokój 2B
W końcu zebrałam się na odwagę i otworzyłam starą księgę zaklęć mojej matki. Odnalazłam odpowiednią stronę, a następnie przygotowałam się do rzucenia zaklęcia na pierścień przeciwsłoneczny. Podeszłam do zasłon, po czym odsłoniłam je, aby trochę światła padało na łóżko, kiedy będę odprawiała czary. Powróciłam na zakurzone posłanie, a z torebki wyjęłam pierścień, który następnie położyłam w promieniach słońca. Wzięłam księgę na kolana. Zaczęłam szeptem wypowiadać kolejne słowa zaklęcia. Przymrużyłam oczy, aby lepiej się skupić i wtedy je usłyszałam. Szepty zmarłych czarownic. Były złe, że używam swoich mocy bez ich pozwolenia, ja jednak uparcie powtarzałam słowa potrzebne do odczynienia czaru.
Nagle poczułam przeraźliwy ból promieniujący prosto od mojego na wpół martwego serca. Krzyknęłam przeraźliwie, ale kontynuowałam. Nagle z mojego nosa zaczęły lecieć strużki krwi, a z oczu łzy. Puls gwałtownie mi przyśpieszył i z trudem łapałam kolejne hausty powietrza. 
W końcu padłam cała zlana potem na zakurzoną narzutę łóżka. W uszach wciąż mi szumiały przesycone jadem szepty wiedźm, jednak było warto. Udało się.
Teraźniejszość:
Na chwilę spoważniałam i w duchu wzdrygnęłam się na wspomnienie, ale wciąż nie żałowałam tego co zrobiłam. Ponownie przywróciłam na usta niedbały uśmiech.
-          Ale już go zrobiłam, wiec nie prowokuj mnie, Lee – wsunęłam mu pierścień na palec wskazujący i wyjęłam telefon z tylniej kieszeni spodni, zaczęłam odchodzić w stronę drzew, aby wampir nie usłyszał głosu Damona, kiedy będę odsłuchiwać wiadomości głosowe – Popodziwiaj go sobie, poczekaj na świt, a ja wykonam kilka telefonów.
Kiedy znalazłam się już w odpowiedniej odległości od drogi, wyjęłam komórkę, po czym z listy kontaktów wybrałam pocztę głosową. W końcu słyszę w słuchawce upragniony głos bruneta.
            Cześć, Heid. Jesteś wredną suką, wiesz o tym ? – dobiegł do mnie śmiech wampira, sama też się uśmiechnęłam – Na twoje szczęście … lub nieszczęście znalazłem kogoś kto godnie cię zastępuje. Pamiętasz Rose, prawda ? Otóż wyobraź sobie, że wyjaśniła nam o co chodziło Katherine, kiedy mówiła, że Elena jest w niebezpieczeństwie. Chodzi o pierwotnych. – zamieram w bezruchu – Tak i prawdopodobnie szczególną rolę odgrywa tutaj Klaus, ale jak na razie to są tylko plotki. W każdym bądź razie, na wszelki wypadek nie wracaj. Nie chcę, żebyś wpadła w łapska pierwszej rodziny… Będę cię informował na bieżąco. Tęsknię za tobą, Heid.
Nie jest dobrze. Skoro Elena przyciąga pierwotnych, to oznacza, że nie mogę wrócić do Mystic Falls. Uciekam przed nimi już od początku mojej egzystencji jako wampir… Chociaż może to tylko plotki?
Druga wiadomość:
               Sprawy trochę bardziej się skomplikowały – ponownie paraliżuje mnie strach. Co znowu mogło się stać? Czemu on zawsze tak uporczywie trzyma się kłopotów! – Elena wymknęła się z Rose do Slatera. To wampir, który miał kontakty przez które można było dojść do pierwotnych.  Elena jest potrzebna jednemu z nich jako ofiara do jakiegoś rytuału. Jest potrzebna Klausowi. Elena skontaktowała się z ludźmi Klausa, ale kiedy mieli już ją zabrać pojawił się Elijah i ich zabił. Nie rozumiem tylko, czemu ?- Też tego nie rozumiem. Przecież Elijah i Klaus to bracia. W dawnych czasach współpracowali… - Dodatkowo Stefan wpakował się do grobowca, żeby uratować Jeremiemu tyłek przed Katherine i teraz jest z nią tam uwięziony. Bennet nie da rady sama go wyciągnąć, ale to nic. Coś wymyślimy, ale ty pod żadnym pozorem nie wracaj.
Trzecia wiadomość:            
            Stefan wyszedł z grobowca, ale stało się coś gorszego. Nowa wilczyca w mieście zaatakowała Rose, a to miałem być ja. Nie chcę żeby umierała. Zależy mi na niej, Heid. Dzwonię tylko, żeby zapytać czy nie znasz jakiegoś lekarstwa, czaru, czegokolwiek. Oddzwoń jak najszybciej.
Czwarta wiadomość:
            Rose umarła, ale ty już pewnie o tym wiesz – po jego głosie poznałam, że jest pijany. Niedobrze, kiedy jest smutny i pije zawsze musi zrobić coś głupiego- Zabiła kilka osób , ale już wszystko zatuszowane. Ja też zabiłem . Jessica. Tak miała na imię. Nie znałaś jej, to tylko jakiś przypadkowy człowiek… Wiesz, że Rose miała rację ? Nie da się zapomnieć o człowieczeństwie. A mi go brakuje. Brakuje mi go najbardziej na świecie!  - oddycha ciężko i przez chwilę nic nie mówi - Wróć, Heid. Nie daję rady. Proszę, wróć…
Koniec wiadomości. Powoli odkładam słuchawkę do kieszeni spodni, ale potem wciąż tkwię w tym samym miejscu. Analizuję sytuację. Lee już w pewnym sensie wrócił do siebie i jest na dobrej drodze, za to Damon mnie potrzebuje, choć nie przyznałby tego na trzeźwo. Tutaj jestem w miarę bezpieczna, a w Mystic Falls w każdej chwili mogę się natknąć na któregoś członka rodziny pierwotnych, w najgorszym wypadku na Klausa.W jednej chwili podejmuję decyzję.
Muszę wrócić.
Kieruję swoje kroki do Lee, aby mu powiedzieć, że już wyjeżdżam, jednocześnie patrzę na godzinę. Piętnaście minut po czwartej rano. Lotnisko czynne jest całodobowo, więc nie ma problemu. Za kilka godzin powinnam być z powrotem w Mystic Falls.
Wychodzę na drogę, spośród gąszczu drzew. Napotykam się na cudowny widok. Lee rozkoszujący się promieniami wschodzącego słońca, po wielu latach życia w cieniu. Przez krótką chwilę zapominam o Damonie i przyglądam się. Jego szczery uśmiech, złocista skóra i przymrużone oczy to wszystko wygląda tak pięknie, utwierdza mnie w przekonaniu, że postąpiłam właściwie rzucając zaklęcie na pierścień. Jednak moje szczęście trwało tylko kilka sekund, gdyż ten doskonały obraz zamienił się w scenę przedstawiającą cierpiącego Damona.
Otrząsnęłam się z zadumy i szybkim krokiem podeszłam do Lee. Skierował leniwie swój wzrok na mnie, a w jego oczach widziałam szczęście. Uśmiechnęłam się na to przelotnie, ale zaraz posmutniałam.
 
-          Muszę na jakiś czas wyjechać. – powiedziałam od razu, bez owijania w bawełnę
-          Co? Dlaczego? Przecież niedawno przyjechałaś…
-          Wiem – przerwałam mu – ale to pilna sprawa. Zanim zaczniesz pytać: nie mogę ci powiedzieć. – westchnął na to przeciągle, pokręcił głową i w końcu ponownie skierował swój wzrok na mnie
-          Wrócisz? – zapytał głosem nie żywiącym już żadnych nadziei, a ja przytuliłam go ciepło, po czym wychrypiałam łamiącym się głosem w jego ramię:
-          Zawsze…
***
W końcu jestem z nowym rozdziałem! ;) Przepraszam, że tak długo zwlekałam, rozdział był już od jakiegoś czasu napisany, ale nie miałam czasu go poprawić i wstawić. Nie dość, że zbliża się koniec półrocza to dodatkowo mój czas ograniczają przygotowania do wyjazdu do Włoch, ale nie narzekam ^^
Tak więc myślę, że następny rozdział pojawi się najwcześniej za dwa tygodnie ;)
A co do poprzedniego rozdziału to chyba zaszło małe nieporozumienie. To Heidi urządziła, te przyjęcie, żeby zająć czymś Lee, kiedy ona robiła dla niego pierścień słoneczny.
Nie będę was już zanudzać :) Komentujcie, zostawiajcie linki i do napisania
Bye ;* 

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Hotel


„Panować nad sobą to najwyższa władza.”
- Seneka Starszy                                    


2x11
Ponownie obudziłam się sama. Nie przywykłam do tego ani trochę. Wpatrywałam się sennie w biały sufit i rozmyślałam, co jak się okazało nie było dobrym pomysłem, bo prowadziło prosto do tęsknoty za Damonem. Coraz bardziej brakowało mi spojrzeń jego błękitnych oczu, dotyku kruczoczarnych włosów, cynicznego uśmiechu oraz aksamitnego głosu, ale nade wszystko potrzebowałam tego spokoju, który odczuwałam będąc przy nim.
Podniosłam się gwałtownie z grymasem na twarzy chcąc przestać myśleć o brunecie. Przerwałam swoje rozmyślania, po czym ruszyłam do nowocześnie wyposażonej kuchni i zaparzyłam sobie kubek kawy. Łagodziła pragnienie, a ja musiałam ograniczyć głód. Lee nie miał, aż tak dużych zapasów krwi, żeby starczyło dla dwóch osób, a tym bardziej z moim hybrydzim apetytem. Postanowiłam, że zjem coś na mieście. Odsunęłam zasłony, żeby popatrzeć na miasto. Na nieszczęście świeciło słońce. Zastanawiałam się czy czarownice pomogłoby mi zmienić pogodę lub, co byłoby lepszym rozwiązaniem, pozwoliły zrobić pierścień dla Lee, który ochraniałby go przed słońcem. Mogę spróbować z tym drugim, bo nie sądzę bym zdołała utrzymywać ciągłe zachmurzenie przy moich ograniczeniach żywieniowych. Problem w tym, że Lee nie może widzieć jak czaruje. Zaczął by wariować, że coś sobie zrobię. Znaczy tak, przyznaję magia czasami daje mi się w kość, ale to nie powód do paniki. Jednak on nie uznaje tego argumentu. Lexi nagadała mu swoich różnych teorii o tym jak to czarowanie ma negatywny wpływ na mnie, przyznaję, że niektóre były bliskie prawdy, lecz zdecydowanie przesadzają. Zaczęłam zasłaniać okno, ale przeszkodził mi Lee, który przed chwilą wszedł do kuchni.
-          Zostaw. Nie przepuszczają promieni ultrafioletowych. Nic mi nie będzie.
Wyglądał tak seksownie, a przecież był ubrany jedynie w starą, znoszoną koszulkę i bokserki. A może to właśnie dlatego prezentował się zmysłowo? Jeszcze do tego ten kilkudniowy zarost…
Patrzyłam na niego pożądliwym wzrokiem dopóki nie zdałam sobie z tego sprawy i zawstydzona spuściłam wzrok, skupiając się na zawartości mojego kubka. 

Usiadł ciężko po drugiej stronie stołu wraz ze szklanką krwi. Wskazał palcem na moją kawę.
-          Czyżby wiecznie spragniona Heidi przeszła na dietę ? – zapytał z ledwo wyczuwalnym rozbawieniem w głosie. Dobrze, czyli jednak poruszyliśmy się trochę do przodu w naszej grze „Może jednak się nie zabiję”.
-          Nie masz, aż tyle krwi, aby zaspokoić moje pragnienie, kotku.
Puściłam do niego oko z uśmiechem, po czym zaczęłam mu wyjaśniać plany na dzisiejszy dzień. Słuchał uważnie choć z lekka cierpiętniczą miną. Wyraźnie wyczuwał, że moje pomysły mu się nie spodobają.
-          Dzisiaj świeci słoneczko, ty mój promyczku – powiedziałam przesłodzonym tonem- tak więc nie możesz wyjść z domu.
-          O nie, mamo. Tylko nie to. - powiedział z sarkazmem i cwanym uśmiechem 
-          Nie pyskuj, synek. Skoro my nie możemy iść do zabawy to zabawa przyjdzie do nas.
Wstałam i rozłożyłam szeroko ręce, jakbym prezentowała to mieszkanie w jakimś słabym teleturnieju telewizyjnym.
-          Co widzisz ? – rzekłam z przebiegłym uśmieszkiem
-          Wariatkę po środku mojej kuchni. Powiedz z jakiego psychiatryka uciekłaś, maleńka? – powiedział, podpierając się na łokciach jakby był moim psychologiem, na co ja tylko prychnęłam
-          Nie dziwię się, że dostrzegasz mą przecudną osobę na pierwszym planie, ale chodziło mi o coś innego. – uśmiechnęłam się przymilnie, ustałam naprzeciwko niego. Chwyciłam kubek w ręce i upiłam łyk kawy. - Masz świetne mieszkanie. Czas, po tych wszystkich latach świętoszkowania, zrobić tu imprezę. Niech sąsiedzi dzwonią po policję, niech zaczną zgrzytać zębami! Matki nie wypuszczajcie swoich dzieci, dzieci nie wypuszczajcie matek, bo tej nocy Heidi Santino zamierza się bawić.
-          Nie mam imprezowego nastroju. – odparł z grymasem wykrzywiającym jego twarz jakbym przed chwilą go zdzieliła. Chciałam to zrobić, ale się powstrzymałam.
-          A ja nie mam ochoty siedzieć na kanapie i oglądać jakiś durnych seriali, więc czy ci się to podoba czy nie, urządzamy tu prawdziwie legendarną imprezę.
Przekrzywiłam głowę, uśmiechając się przy tym zadziornie, ale Lee tylko westchnął ciężko. Wiedział, że nawet gdyby się sprzeciwił, zaparł rękami i nogami, nic by nie zdziałał, ponieważ kiedy ja czegoś chcę to to dostanę. Zawsze. No może z jednym wyjątkiem.

Zostawiłam Lee samego i ruszyłam na łowy. Zahipnotyzowałam spory tłumek ludzi, około osiemdziesiąt, może dziewięćdziesiąt pięknych kobiet i przystojnych mężczyzn. Kazałam im iść do mieszkania, a jeden z nich miał wyjaśnić wszystko Lee.
Ja natomiast zajęłam się zaspokajaniem mojego głodu. Przechadzałam się ulicą w poszukiwaniu jakiegoś człowieka, który łatwo mógłby się przekształcić w moja przekąskę. W końcu natknęłam się na dwie studentki, były bardzo pomocne w pokazaniu mi drogi na mniej uczęszczaną ulicę, skąd już bardzo łatwo zaciągnęłam je do ciemnej uliczki.
Zahipnotyzowałam je i wpierw wbiłam się w szyję wyższej z nich. Miała wysoko upięte, ciemne włosy, więc nic mi nie przeszkadzało w piciu. Nie zostawiłam w niej nawet kropli życiodajnej cieczy, byłam zbyt głodna. Odrzuciłam już martwe ciało i przywołałam gestem niższą koleżankę pani Trup. Podeszła do mnie z tępym spojrzeniem. Wzięłam ją za rękę i wbiłam się moimi ostrymi zębami w nadgarstek. Pragnienie powoli słabło, ale nie znikło. Zresztą nigdy nie znikało. Odsunęłam usta od skóry dziewczyny. Odgarnęłam włosy z jej ramienia, przez chwilę wpatrywałam się w jej szyję oraz pulsującą tam tętnicę. Zastanawiałam się czy ją zabić czy pozostawić w niej trochę życia, żeby mogła po mnie posprzątać.
Głód wygrał. Wpiłam się w jej szyję i bezlitośnie wypiłam z niej życie. Po chwili jej ciało opadło bezwładnie na ziemię, a ja przetarłam usta ręką, po czym skierowałam się do innej dzielnicy, pozostawiając dwa truchła za sobą.

Stałam w jednej z bardziej parszywych uliczek Nowego Jorku, przed małym hotelem. Wyglądał na dość obskurny. Tynk odpadał od ścian, szyld był poszarzały, a neon prawdopodobnie nie działał od wielu lat. Mimo to był idealny. Na uboczu i z dala od wzroku Lee. Szybkim krokiem weszłam do hotelowego lobby. Wnętrze wyglądało równie zniechęcająco. Podłogę pokrywały płytki, z których wiele było rozbitych, od ścian odchodziła tapeta, a chodnik prowadzący do pokoi był przekrzywiony i zalatywało od niego stęchlizną, dodatkowo w kilku miejscach był przypalony. Próbując nie wdychać wszystkich nieprzyjemnych zapachów, które docierały do mojego niezwykle wyczulonego wampirzego nosa, podeszłam do mężczyzny w średnim wieku, który stał za ladą. Zahipnotyzowałam recepcjonistę i wzięłam byle jaki klucz od pokoju. Szybkim marszem skierowałam się do pomieszczenia z oznaczeniem 2B, kiedy stałam już przed drzwiami otworzyłam je zardzewiałym kluczem. Pchnęłam lekko, a one zaskrzypiały, jakby miały zaraz skonać. Weszłam do pokoju, zatrzasnęłam za sobą drzwi, a następnie usiadłam na łóżku, z którego wzbił się tuman kurzu. Odkaszlnęłam kilka razy, po czym  wyjęłam  z mojej torby  księgę zaklęć. Spoglądałam na staroć z pewnym przestrachem, należała do mojej matki i przez dość długi czas nie mogłam jej odzyskać z zachłannych, parszywych oraz samolubnych rąk ojca.
Będzie mnie to dużo kosztować, wiem o tym, ale powinnam zrobić to już dawno temu.

Wbiegłam szybko do mieszkania Lee. Ludzie wciąż tu byli, zdaje się, że żaden z gości nie został zabity, lub chociażby ugryziony. Mogłam się tego spodziewać.
Jak tylko mnie spostrzegł, szatyn podszedł do mnie. Wyglądał na niezadowolonego, co też było łatwe do przewidzenia.
-          Lee, urządziłeś przyjęcie! Nie spodziewałam się. – mrugnęłam do niego i uśmiechnęłam się, pokazując na niego palcem, na co on tylko przewrócił oczami 

-          Bardzo zabawne. – mruknął niewyraźnie, patrząc na mnie karcącym wzrokiem
-          Oj, rozchmurz się, smutasku. Mama przyniosła ci prezencik. – wyjęłam z torebki butelkę szkockiej
-          No wiesz, tak mnie upijać i to w dodatku bez okazji ? – zapytał z sarkazmem, po czym poszedł po kieliszki, a ja podążyłam za nim
-          Oczywiście, że nie! – udałam oburzenie - To prezent z okazji czegoś, w nagrodę, że byłeś jakiś i zrobiłeś coś. - postawiłam butelkę na blacie w kuchni, a Lee napełnił kieliszki tak, że prawie się z nich wylewało.
-          Do dna! - szybkim ruchem chwyciłam jeden
Stuknęliśmy się kieliszkami i przechyliłam naczynie, pozwalając zawartości wlać się do mojego gardła.
Już po krótkim czasie, Lee zaczął ze mną tańczyć, a po jeszcze jednym shocie, nawet z innymi panienkami. Ja natomiast zajęłam się facetami, byli nieźli, a ja byłam głodna, to co robiłam w hotelu zużyło mnóstwo mojej energii. Nie mogłam się z nimi cackać. Podeszłam do jednego z nich. Stał pod ścianą, wygodnie. Bez żadnych zbytecznych słów czy czynów oparłam się o niego, po czym bezceremonialnie wpiłam się w jego tętnicę. Chłopak i tak był już zahipnotyzowany, więc nawet się nie opierał. Sięgnęłam ręką do jego szyi i nacisnęłam odpowiednie miejsce, aby swobodnie kontrolować przepływ krwi.
Kiedy wiedziałam, że muszę przestać, by pozostawić go przy życiu, odsunęłam się niechętnie, po czym skupiłam się na kolejnej przekąsce. Już miałam podejść do mojego kolejnego celu, kiedy Lee zastąpił mi drogę. Lekko chwiał się na nogach, lecz głos miał stanowczy.
-          Co ty wyprawiasz? – zapytał najwyraźniej oburzony moimi poczynaniami
-          Jem, słonko, a ty właśnie zagradzasz mi drogę do bufetu. – uśmiechnęłam się niewinnie – Wiesz przecież, głodna Heidi to zła Heidi. – chciałam go wyminąć, ale ponownie zastąpił mi drogę
-          Przecież mam krew ze szpitala, możesz ją wypić. Wiem, że jej nie cierpisz, ale…
-          Nie ma żadnego ale. – przerwałam mu, poważniejąc – Już ci mówiłam. Nie masz tyle zapasów, żebym się najadła i jeszcze zostało dla ciebie.
-          Możemy zdobyć więcej. – odparł twardo
-          To nic nie da! Nie rozumiesz? Tak, nie zabijasz bezpośrednio, ale może właśnie pozbawiłeś kogoś szans na transfuzję krwi. Zresztą to nawet nie o to chodzi! – popatrzyłam na niego zła – Jaką różnicę ci to robi czy zabiję tego gościa teraz, czy dzień po tym jak stąd wyjdzie?
-          Nie chcę żebyś w ogóle tego robiła! – krzyknął
-          Cóż, ja nie jestem Lexi! Nigdy nią nie będę! Rozumiesz, czy mam ci to przeliterować?! Nie jestem nią, więc nie próbuj mnie zmieniać…
Odwróciłam się na pięcie i odeszłam  w przeciwnym kierunku. Co on sobie myśli, że nagle będę zachowywać się jak aniołek, zacznę grać na harfie i pieprzyć o pokoju ? Grubo się myli…
Czuję jak moje kły się wydłużają, a na twarzy występują małe żyłki, oczy zachodzą krwią, a głód jest nie do zniesienia. Biorę głębokie wdechy, aby uspokoić emocje, ale to nie pomaga. Wokół kręci się wiele żywych worków z krwią. Wybiegam w wampirzym  tempie z mieszkania. Nałożyłam kaptur i pochyliłam głowę, aby schować twarz nocnego łowcy. W końcu natknęłam się na dwie pijane turystki. Nie wytrzymałam. Bez mrugnięcia okiem rozerwałam ich ciała.