niedziela, 8 marca 2015

Ofiara, cz.II z III

„Najważniejsze to uratować życie. Przynajmniej jego. Nie miała wyboru. Musiała odejść.”

- Harlan Coben            

2x21 
Jeremy sprowadził Stefana, Jennę oraz Alarica na dół do piwnicy, gdzie spędził wraz z Bonnie i Heidi ostatnie kilka godzin. W tym czasie te dwie ostatnie zostały na górze razem z Elijahą. Wampirzyca skierowała ich do dawnej sali balowej, której już nic nie zostało z dawnej świetności. Posadzka była potłuczona, witrażyki w ozdobnych drzwiczkach wybite, wokół kolumn wiły się pnącza bluszczu oraz inne małe roślinki, a w kominku zdecydowanie od dawna nie palono, mimo to był cały brudny od sadzy. Adelheid oparła się o niego i spojrzała w zawieszone powyżej lustro. Było całe zakurzone i w kilku miejscach pęknięte, aczkolwiek wampirzyca dostrzegała swe odbicie. Nieco zniekształcone, ale oto patrzyła na siebie. Uśmiechnęła się lekko. Jest zmęczona, przestraszona. Jej twarz nie była lekko blada, a raczej szara, choć może to od kurzu spowijającego odbijającą taflę ? Niezależnie od tego, worki pod oczami, w których malował się głód  były zdecydowanie prawdziwe.
-          O co chodzi, Adelheid ? – spytał Elijah, wyjmując ręce z kieszeni garnituru. – Myślałem, iż masz do mnie niecierpiącą zwłoki sprawę.
Wampirzyca odwróciła się od lustra, potakując głową. Podeszła do Bennetówny, po czym stanęła za nią. Dotknęła jej ramienia, szukając ich nadnaturalnej więzi. Chwyciła się jej kurczowo i przekazała Bonnie, co zamierza zrobić. Szatynka drgnęła, po czym odwróciła się do niej z szokiem w oczach. Nie wiedziała, że ich więź jest do tego zdolna. Zamrugała, po czym kiwnęła głową. Pierwotny wyglądał na zaniepokojonego, ściskał i  rozluźniał dłoń.
-          Co się dzieje ? – spytał, marszcząc brwi. Heidi puściła Bennetównę, która odwróciła się i wyszła z sali, jednak myślami pozostała cały czas w niej. Otworzyła usta i zaczęła mamrotać coś bezgłośnie.
-          Musimy porozmawiać – powiedziała w tym czasie wampirzyca, cofając się o krok w stronę wyjścia. – Zaszły zmiany w naszym planie.
-          Zdążyłem zauważyć – przytaknął Pierwotny również postępując krok, ale centralnie w jej stronę. – Wytłumaczysz o co chodzi, czy będziemy kontynuować tę bezsensowną gierkę ?
Adelheid przebiegł zimny dreszcz po plecach, co ona sobie myślała ? Naprawdę zamierza oszukać Pierwotnego ? To z całą pewnością jeden z jej najzuchwalszych planów. Przełknęła ślinę wraz ze strachem i nakazała sobie spokój. Rozluźniła wszystkie mięśnie, po czym przeszła w swój normalny, lekko arogancki ton:
-          Elijah, wiesz, że kocham gry, ale to raczej nie z tobą zwykłam się bawić. – Nieco zadziorny uśmieszek wystąpił na jej usta, świetnie się czuła w swojej roli. W myślach przyznała Mikaelsonowi rację- jest świetnym graczem.
Jednak Pierwotny zniecierpliwił się. Wypuścił powietrze przez nozdrza, po czym rozluźnił dotychczas zaciśniętą pięść. Przeniósł ciężar ciała na drugą nogę i odezwał się jak zwykle opanowanym głosem:
-          Nie mam na to czasu – wypowiadając te słowa, ruszył w stronę wyjścia. Adelheid spanikowała. Szybko sprawdziła więź łączącą ją z Bennetówną, jednak wyczuła, iż czarownica nie jest jeszcze gotowa.
A więc pora na plan B. – pomyślała, po czym chwyciła, mijającego ją Elijahę za ramię i wykorzystując element zaskoczenia, wypchnęła go w najdalszy kąt sali. Pierwszy wpadł z hukiem na stojący tam fortepian, roztrzaskując go.
Podniósł głowę. Nawet jeśli był zaskoczony, nie dał tego po sobie znać. Podniósł się, po czym otrzepał garnitur. Odszedł kawałek od zdemolowanego instrumentu, a butem odsunął od siebie kilka klawiszy, które wypadły przy niefortunnym upadku.
Adelheid w tym czasie sprawdziła więź, jednak czarownica wciąż pracowała nad zaklęciem. Pozostawało jedynie grać na czas.
Wampirzyca dokładnie obserwowała ruchy Elijahy, pragnęła wychwycić nawet najmniejszy akcent, oznaczający atak. Nie musiała długo czekać, Pierwotny zacisnął pięści, więc ona zrobiła to samo. Rozszerzyły jej się źrenice, poczuła przypływ adrenaliny, jednak wstrzymała się cierpliwie, więc nie doczekawszy się ataku z jej strony, Pierwszy sam ruszył. W odpowiednim dla wampira tempie wbiegł na Adelheid. Był od niej silniejszy, ale ona postanowiła to wykorzystać przeciwko niemu. Odskoczyła lekko w bok i przekierowała go na prostopadłą ścianę. Elijah zahamował, po czym ponownie na nią ruszył, a Heidi dostrzegła, że wyciągnął ręce w stronę jej szyi, chcąc skręcić jej kark. W ułamku sekundy podjęła ryzykowną decyzję.
Nie wypowiedziała słów zaklęcia na głos, nie musiała. W końcu to pierwszy czar jakiego się nauczyła.
Twarz Pierwotnego wykrzywił grymas, przez pokój przeszedł jego zduszony krzyk. Chwycił się oburącz za głowę. Poczuł jakby ktoś wkładał miliony rozżarzonych prętów do jego czaszki, w rzeczywistości to Adelheid wywołująca u niego tętniaka za pomocą magii.
Wampirzyca uśmiechnęła się pod nosem. Wciąż była w tym mistrzem. Wybiegła z sali, wiedziała, że Bonnie jest już gotowa. Czarownica wypowiadała ostatnie słowa czaru, a w tym samym czasie Elijah wstał i  podbiegł do nich. Już miał powalić Adelheid na ziemię, ale… wpadł w coś na wzór przezroczystej ściany. Odszedł dwa kroki do tyłu, chwilowo zdezorientowany.
-          To magiczna bariera – wytłumaczyła Heidi. – Bonnie rzuciła ten czar i w ostatniej chwili uratowała mój zgrabny tyłek. – Odwróciła się do czarownicy. -  Nie wiedziałam, że  masz tyle siły, by na raz dokończyć zaklęcie i powalić Pierwotnego.
Bennetówna zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, ale wampirzyca mrugnęła do niej porozumiewawczo, by podjęła grę.
-          Ja też nie wiedziałam – odpowiedziała nieco niepewnie, po czy, ich uwagę odwrócił ponownie Elijah.
-          Co to ma znaczyć ? – zapytał wzburzony, dotykając bariery.
-          Mówiłam ci - odrzekła Adelheid. – Jesteś zbędny, a by upewnić się, że nie będziesz przeszkadzał, zostaniesz tu zamknięty na dobę. – Wampirzyca trąciła Bennetównę. – Rzuć czar wyciszający, nie potrzebujemy, by zwracał na siebie uwagę.
Czarownica kiwnęła głową i przystąpiła do zaklęcia. Zamknęła oczy, po czym mimowolnie podniosła ręce na wysokość klatki piersiowej. Jej usta poruszały się to wolniej, to znów szybciej. Wokół było czuć unoszącą się magię… Cóż przynajmniej niektórzy czuli. Heidi wciągnęła z lubością powietrze, przy czym kąciki jej ust nieznacznie się uniosły. Przytaknęła jeszcze wiedźmie, a następnie odwróciła się zdecydowanym krokiem. Przy wyjściu zatrzymał ją jeszcze stłamszony głos Elijahy.
-          Rozumiesz, iż to oznacza twoją śmierć ? – Adelheid odwróciła się powoli na pięcie.
-          Skarbie jestem martwa już od tysiąca lat.

Chwilę później wampirzyca była już w piwnicy, gdzie niecierpliwie oczekiwała jej reszta. Pierwszy poderwał się Stefan. Dojrzawszy ją tylko w drzwiach, od razu do niej podbiegł. Heidi z daleka rozpoznała jego zdenerwowanie. Miał rozbiegany wzrok, lekko trzęsące się dłonie, wyschnięte usta. Zapewne jej nie ufa lub nie może zaufać. Nie tak jak Damon.
Na myśl o starszym Salvatorze przebiegły ją dreszcze. Od dawna nie miała już od niego wieści… Adelheid gwałtownie wciągnęła powietrze, oczyszczając umysł. To musi poczekać. W tej chwili najważniejszy jest jej plan. Jeśli się powiedzie Damonowi nic nie będzie.
-          Gdzie jest Elijah i Bonnie ? – spytał bezpośrednio Stefan, wypluwając z siebie te słowa jakby brał udział w wyścigu. Heidi spojrzała prosto w jego zielone oczy, po czym spokojnie odpowiedziała, wyraźnie akcentując każdą sylabę.
-          Bennet zaraz do nas dołączy, a Elijah nie jest już częścią planu. Mówiłam wam.
Wyminęła go zamaszyście, niechcący trącając w ramię. Stanęła po środku pomieszczenia, skupiając na sobie uwagę wszystkich. Salvatore podszedł do niej po raz kolejny, lecz Adelheid uciszyła go ruchem ręki, jak tylko otworzył usta.
-          Znalazłam lepszy sposób na pozbycie się Klausa – powiedziała, a głos lekko jej drżał. Wybrała jedną osobę i patrzyła tylko na nią, próbując zapomnieć o reszcie. Padło na Stefana. Starego, poczciwego Stefana. – Jak już wspominałam, nie potrzebujemy do tego Elijahy. Wystarczę ja, Bonnie, Stefan i Alaric.
-          A co z nami ? – Jeremy wskazał na siebie i Jennę.
-          Wy jesteście bezużyteczni – odpowiedziała wampirzyca z nutą pogardy w głosie. Gilbert wstał z buńczuczną miną, lecz w tym samym czasie do pokoju weszła Bennetówna. Patrzyła zdezorientowana na Santino, a ta poinstruowała ją przez ich więź, co wiedźma ma zrobić.
-          Nie! – wyrywało się Bonnie na głos, na co zgromadzeni popatrzyli na nią z dziwnym niezrozumieniem. Wampirzyca wzruszyła ramionami. Nie ważne, zrobię to sama.
Heidi zamknęła na chwilę oczy, odwróciła się do zebranych plecami, by nie widzieli jak porusza bezgłośni ustami. Nagle rozwarła powieki, a w jej oczach widać było dziwny błysk. W tym samym czasie Jeremy i Jenna padli nieprzytomni, Stefan oraz Alaric złapali ich tuż nad ziemią.
-          Coś ty zrobiła! – krzyknęła Bonnie, podbiegając do swego chłopaka. Ujęła jego twarz w dłonie i zmartwionym gestem odgarnęła jego włosy z czoła.
-          Dobrze wiesz, jakie są moje warunki. Oni nie muszą wiedzieć, więc się nie dowiedzą.
-          O co tu chodzi ? – spytał wzburzony Alaric. Bennetówna wstała, posyłając Adelheid nienawistne spojrzenie. Stanęła obok niej.
-          Jest coś, o czym musicie wiedzieć, nim pójdziemy zabić Klausa – odpowiedziała wampirzyca. – Bonnie nadal jest naszą tajną bronią, będzie w stanie zrobić to co trzeba i nie będziemy musieli tego nazwać misją samobójczą.
-          Jak ? – spytał prosto Stefan. Heidi uśmiechnęła się szczerze. Znają się tak długo… W wyobraźni już widzi jego zdziwioną minę.
-          Patrz – powiedziała i odwróciła się do stojących za nią niezapalonych świec. - Phasmatos Incendia.
Saltzman i Salvatore przenieśli wzrok na wskazane przez wampirzycę miejsce i zaniemówili. Patrzyli, a właściwie wgapiali się w gorejące knoty. Ten drugi powoli podniósł wzrok, wpierw kieruje swe spojrzenie na uśmiechającą się Heidi, po czym przeniósł spojrzał na Bennet.
-          Bonnie, czy ty… - zaczął chcąc się upewnić co do tego, co właśnie zobaczył, ale nie dane było mu dokończyć.
-          Nie – przerwała mu Santino. – To wszystko tylko ja.
-          Jak…? – spytał po chwili niezmąconej niczym ciszy, kręcąc w niezrozumieniu głową. Wampirzyca parsknęła śmiechem pod nosem. Widok zdezorientowanego Stefana był dla niej wręcz komiczny, ale już po chwili przywołała się do porządku i spoważniała.
-          Nie mamy tyle czasu, bym zdążyła wszystko opowiedzieć. Musicie wiedzieć tylko tyle, że jestem wiedźmą, a właściwie hybrydą wiedźmy i wampira. – Stefan otworzył usta, by coś powiedzieć, ale Heidi nie dała mu dojść do słowa. – Nie przerywaj mi. Ja mówię ty przyjmujesz do wiadomości – dodała beznamiętnym tonem.
Szybko podeszła do księgi leżącej w kącie, na podłodze i wyjęła z niej kawałek kartki. Był to plan tego jak będzie przebiegała ofiara, który Santino wcześniej rozrysowywała dla Bonnie. 
-          Te trzy okręgi to miejsca w których będą wilkołak, wampir oraz sobowtór. Przed nimi stoi ołtarz, gdzie wiedźma będzie podtrzymywać zaklęcie za pomocą kamienia księżycowego i krwi dwóch pierwszych ofiar. Nie wiadomo tylko, czy Klaus nie załatwi sobie dodatkowej ochrony. Tutaj wchodzicie wy, unieszkodliwiacie wiedźmę oraz każdego, kto chciałby nam przeszkodzić, po czym zabieracie ocalałych czyli Elenę i ewentualnie dwie inne ofiary. Ja i Bonnie zajmujemy się Klausem.
-          W jaki sposób ? – wreszcie doszedł do głosu Salvatore.
-          Zaczerpniemy moc z pełni księżyca, - zaczęła tłumaczyć Bennetówna -  pomoże on nam w utrzymaniu magicznej więzi między nami. Pozwala nam korzystać z naszych mocy nawzajem. Potem zjednoczymy nasze siły i razem zabijemy Pierwszego.
-          Bez żadnych efektów ubocznych ? – spytał Alaric, na co Adelheid przełknęła niezauważalnie ślinę.
-          Żadnych – przytaknęła, po czym zwróciła się do Bonnie – Zrób czar lokacyjny.

Księżyc wszedł w odpowiednią fazę. Świecił jasno nad głowami trzech ofiar rytuału. Wiedźma, dostrzegłszy iż już czas, zbliżyła się do małego, kamiennego ołtarzyka. Przywołała Niklaus ruchem ręki, a ten podszedł do niej nieśpiesznie. Poruszał się z gracją prawdziwego drapieżnika, a w jego oczach błyszczała ekscytacja.
Sięgnął do kieszeni i wyjął kamień księżycowy.
-          Spędziłem pięćset lat szukając tego – powiedział, wpatrując się w trzymany nad ołtarzem kamień, po czym podał go Grecie. – Nienawidzę się z nim rozstawać.
-          Księżyc jest teraz najwyżej – powiedziała wiedźma, wpatrując się w niebo. – Już czas.
Pierwszy kiwnął głową, nawołując czarownicę, by przystąpiła do rytuału.
Greta wrzuciła kamień do wnęki ołtarza, ale gdy tylko amulet dotknął ścianki naczynia zaczął się roztapiać. Rozbłysły iskry, a wkrótce potem ich miejsce zastąpił ogień. Wiedźma uniosła ręce na wysokość bioder i poczęła wypowiadać inkantację.
W tym czasie Niklaus szedł do swych ofiar.
-          Możemy ? – powiedział z uśmiechem, podchodząc do wyjącego Tylera.
Rozległ się nieco głośniejszy głos Grety, a ognisty okrąg rozstąpił się przed Pierwotnym. Podszedł powoli do wilkołaka.
Oczy Tylera połyskiwały żółcią, chwiejnie stanął na nogi. Przechylał się raz w prawą, raz w lewą stronę, czym wyraźnie bawił Niklausa. Pierwszy zaśmiał się w głos. Tyler nie wytrzymał. Ze zwierzęcą pasją rzucił się na Klausa, jednak ten jakby od niechcenia złapał go w locie za szyję. Przydusił go powoli, uśmiechając się na widok przebierających w powietrzu nóg wilkołaka. W końcu rzucił go na ziemię. Pozwolił mu zachłysnąć się powietrzem, po czym doskoczył do niego i go unieruchomił. Przytwierdził ręce chłopaka nad głową, odsłaniając klatkę piersiową, a następnie zamaszystym ruchem wbił w nią swą dłoń. Wokół rozniósł się ryk rannego, ale trwał tylko chwilę… Klaus chwycił go za serce, po czym wyrywał je zamaszyście, uśmiechając się przy tym szaleńczo.
Mięśnie chłopaka rozluźniły się, ciało już nie walczyło. Pierwotny podniósł się i otrzepał ubranie z piachu, z lubością chłonął każdy zrozpaczony krzyk, wydobywający się z ust Caroline czy Eleny. Podszedł nieśpiesznie do ołtarza, po czym podniósł dłoń z sercem nad wnękę. Ścisnął je z całej siły, a krew spłynęła do naczynia, łącząc się z kamieniem księżycowym.
-          Powiedz mi czy to działa… - rzekł z maniakalnym uwielbieniem w głosie.
-          Działa. Wszystko idzie po twojej myśli – odpowiedziała mu wiedźma, na chwilę przerywając inkantację.
Pierwotny odrzucił serce wilkołaka na bok, wymienił krótkie spojrzenie z Gretą, po czym schylił się po kołek leżący obok ołtarza i ruszył w stronę dwóch pozostałych ognistych okręgów.
-          Kiedy tylko będziesz gotowa Greto! – krzyknął, na co odpowiedział mu głos czarownicy, wypowiadającej słowa zaklęcia.
-          … En Terrum Incendium, Phasmatos Salves A Distum.
Kolejny okrąg się rozwarł przy akompaniamencie błagalnych wrzasków Eleny. Caroline natomiast była nadzwyczaj spokojna, postępowała jedynie małe kroczki do tyłu. Klaus uśmiechnął się do niej, po czym w wampirzym tempie znalazł się tuż za nią.
-          Dokąd uciekasz , kochana ? – wyszeptał jej wprost do ucha, na co wampirzyca zadrżała. Nim zdążyła choćby pomyśleć o ucieczce, Pierwotny złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie. Jego żelazny uścisk zacisnął się na jej biodrze. Caroline przyśpieszył oddech. Niklaus wyjął kołek, skierował go tak, że wampirzyca doskonale go widziała, był tuż przed jej twarzą. Załkała. Pierwszy przesunął broń za jej uchem i odgarnął nią jej włosy. Zjechał niżej, po lewym ramieniu i zatrzymał się na piersi. – Już czas… - wyszeptał. Uniósł kołek, przygotowując się do zadania ostatecznego ciosu.
-          Infero Eseri Gratas, Disasustos Vom, Mas Pro Je Ta Sue Te! Victamas Veras! z pagórka zeszły Bonnie i Adelheid, trzymając się za ręce wypowiadały słowa zaklęcia. Niklausowi wypadł kołek z ręki. Upadł na ziemię, trzymając się oburącz za głowę, a Caroline uciekła.
Heidi kątem oka dostrzegła, że Stefan skręcił Grecie kark, a Maddox leży już postrzelony z broni Alarica. Czar więżący Elenę przestaje działać wraz z chwilą śmierci czarownicy. Ognisty okrąg zniknął, a Caroline podbiegła do sobowtóra, po czym obie skierowały się w stronę Stefana i Alarica. Ten drugi podniósł nieprzytomnego Damona, wraz z dziewczynami uciekają. Zostaje jedynie Stefan.
-          Phasmatos Tribum, Niha Sue Exilum, Disasustos Vom, Mas Pro Je Ta Sue Te! Levam, Mina Sue Te, Disasustos Vom, Mas Pro Je Ta Sue Te!Moc zaklęcia odepchnęła Klausa do tyłu, rzucając nim o ziemię. Jego wrzaski roznoszą się w noc.
-          Nie! Byłaś martwa! krzyknął do Bennetówny, jednak żadna z czarownic nie zwróciła uwagi na jego słowa, a jedynie kontynuowały inkantację.
-          Phasmatos Veras! Fes Matos Tribum, Mas Pro Tes Unum! Victas Ex Melam, Phasmatos Vanem!
Wokół nich pojawił się ogień. Parzył, dusił, a dym kłuł w oczy, mimo to nie przestały, zachęcane jękami bólu Pierwotnego. Zebrał się porywisty wiatr, a ciemne chmury krążyły nad ich głowami. Choć nie padało zewsząd było widać lśniące pioruny.
Adelheid kiwnęła do Bennetówny głową. Wiedziały, iż to jest ten moment. Santino puściła dłoń wiedźmy i podeszła do zwijającego się z bólu Pierwszego. Patrzył na nią z szokiem w oczach, a ona uśmiechnęła się. Nie złowieszczo, złośliwie, czy choćby z pogardą. Po prostu się uśmiechnęła. Wypełniał ją spokój.
-          Ty… Jak…?! – zasyczał wampir przez zaciśnięte zęby, jednak Heidi nie zamierzała uraczyć go odpowiedzią. Wyciągnęła rękę i pogładziła go po policzku.
-          Do zobaczenia w piekle Klaus. – To mówiąc, przeniosła swoją dłonią i zanurzyła ją w jego klatce piersiowej. - Mas Pro Je Ta Sue Te!
Wyrywała mu serce. Wtedy wszystko ustało. W uszy biła ogłuszająca cisza. Nie było już płomieni, piorunów, ani wiatru, jedynie gwieździsta noc i księżyc chowający się za chmurami.
Adelheid wstała znad martwego ciała, odwróciła się do Bennetówny z wyrazem czystej radości na twarzy, śmiała się. Chciała podbiec do czarownicy, ale nogi odmówiły jej z posłuszeństwa. Szybko opadała z sił. Zachwiała się, mimo to nic nie zakłóciło jej śmiechu.
-          Zrobiłyśmy to Bonnie! Zrobiłyśmy! – krzyknęła, a pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. Łza szczęścia. Nie miała siły trzymać serca pierwotnego w dłoni, wypadło jej i potoczyło się po ziemi, zostawiając ścieżkę krwi. Zamknęła oczy i upadła na zimną ziemię.
-          Heidi! – to ostatnie, co usłyszała. Stefan i Bonnie podbiegli do niej, próbując ją ocucić, ale to nic nie dało. Bennetówna wiedziała, że już nie mogą jej pomóc, mimo to nie przestała potrząsać martwym ciałem.