niedziela, 8 maja 2016

Śmierci nie oszuka nic..., cz.I

3x10
Delikatny stukot doleciał do uszu Damona Salvatore. Otworzył oczy i leniwie wstał z łóżka. Dobrze wiedział skąd dochodzi hałas. Od kilku dni budził go ten sam mały przybysz. Powoli rozsunął zasłony, by przywitać się z rudawo-szarym drozdem. Przywykł już do porannych wizyt ptaszka, które zawsze przebiegały tak samo. Wpierw stukanie, potem zwierzątko zjadało zostawione dla niego nasiona, następnie przysiadało na balustradzie balkonu, a gdy Damon rozsuwał zasłony spoglądało na niego przez kilka sekund, by w końcu odlecieć i powrócić następnego ranka. Tym razem nie było inaczej. Wampir zaśmiał się w duchu, gdyż wydawało mu się, iż drozd mrugnął na niego przed wyruszeniem w ponowną wędrówkę.
Po tym małym rytuale brunet zszedł na dół, by zaspokoić głód. Odkąd tydzień temu Stefan i Elena postanowili go wypuścić z celi, zachowywał się bez zarzutu. Jego napad szału oraz atak na Gilbertównę, uświadomiły mu ile błędów popełnił od śmierci Heidi. Choć wciąż za nią tęsknił, a przyszłość bez niej wydawała mu się raczej mdła, to starał się żyć dalej. Tak jak ona by tego chciała.
Zszedł po drewnianych schodach i w wampirzym tempie udał się do piwnicy. W mgnieniu oka znalazł się przy lodówce z woreczkami krwi, ukradzionymi z miejskiego szpitala. Początkowo Stefan, widząc poprawę swego brata, chciał go przekonać do przejścia na jego dietę. Jednak Damon szybko wyperswadował mu ten pomysł z głowy. To że nie zamierza atakować ludzi na ulicy nie oznacza, że zacznie się żywić zwierzęcą krwią. Skrzywił się na samą myśl o tym. Nie miał pojęcia jak jego młodszy brat może się godzić na takie, w jego mniemaniu, upokorzenie.
Chwycił pięć torebek życiodajnego płynu, gdyż pamiętał, że wczorajszego wieczoru wykończył cały zapas znajdujący się w lodówce na górze. Z typową dla siebie zręcznością i szybkością powędrował do kuchni. Kiedy tam dotarł, ustał w progu pomieszczenia z cynicznym uśmieszkiem. Nonszalancko oparł się o framugę, po czym zagwizdał.
-          Tylko nie pobrudźcie mi blatu – rzekł z przekąsem do Stefana i Eleny, których przyłapał w chwili zapomnienia. Para odskoczyła od siebie jak oparzona, na co wampir zaśmiał się pod nosem.
-          Damon! Miałeś się tak nie skradać… - Salvatore puścił uwagę Gilbertówny mimo uszu. Schował większość krwi do lodówki, wyrzucił puste opakowania, a jedną torebkę przelał do kryształowej szklanki. To wszystko zrobił w przeciągu kilku sekund, by jak najprędzej opuścić kuchnię. Tak naprawdę nie mógł znieść widoku zakochanych, wiedząc, że jego miłość leży w śliwkowej trumnie, metry pod ziemią.

-          Znalazłaś coś?
 Zrezygnowany głos Bennetówny rozniósł się po pokoju. Adelheid choć nie chciała, mogła udzielić jej jedynie przeczącej odpowiedzi. Odkąd Stefan opowiedział czarownicy swoją historię, obie próbowały znaleźć rodzinną księgę zaklęć, która należała wieki temu do matki Santino. Niestety bez rezultatów.
-          Może mogłybyśmy znowu przeszukać miejsce śmierci czarownic?
-          Heidi, sprawdzałyśmy tam już trzy razy-  odparła mulatka ze zrezygnowaniem, po czym rozłożyła bezradnie ręce i rzuciła się na swoje łóżko. Zaczynała mieć tego naprawdę dosyć. Przeszukiwanie tych samych ksiąg po raz wtóry było nużące, a brak efektów tym bardziej zniechęcał dziewczynę do dalszej pracy. Nie mogła uwierzyć, że są jednocześnie tak blisko i tak daleko od  rozwiązania. – Jesteś pewna,  że tam znajdziemy jakieś informacje jak cię przywrócić? Może coś z moich ksiąg mogłoby nam pomóc?
-          Wątpię. Zaklęcie o którym mówił Stefan jest niezwykle rzadko spotykane. Aż dziw bierze, że te dziewczyny z jego opowieści o nim słyszały! – zawołała umarła, ze zniecierpliwieniem przerzucając kolejne kartki, mimo iż już wiedziała, że to nie księga matki spoczywa teraz na jej kolanach. – Jednak wszystko pasuje. Moje życie i Klausa było ze sobą związane, więc kiedy on umarł ja także powinnam. Jednak tak się nie stało, ponieważ duchy martwych czarownic połączyły ciebie i mnie silniejszą więzią niż tą którą miałam z nim. Wszystko po to byśmy mogły go pokonać. Dlatego moja matka kazała mi pamiętać o tobie i dlatego ty jesteś jedyną osobą, która jest w stanie mnie zobaczyć. Jeżeli to wszystko jest prawdą to będę mogła wrócić, bo cząstka mojej duszy, energii życiowej czy jakkolwiek chcesz to nazwać znajduje się w tobie.
-          Wiem, wiem. Tłumaczyłaś mi. – Bonnie przetarła twarz dłońmi. Wszystko było takie skomplikowane. Czuła, że to za dużo jak na jej głowę. – I wiem też, że to brzmi tak samo szalenie jak za pierwszym razem, kiedy o tym mówiłaś. Jednak nie rozumiem dlaczego mamy szukać jakiejś księgi, skoro mówiłaś, że znasz inkantację.
-          Mówiłam, że znam jej tłumaczenie – podkreśliła zirytowanym głosem Santino. - To te zdanie wypowiedziane przez jedną z sióstr w opowieści Stefana: śmierci nie oszuka nic, oprócz naszej więzi. Jednak nie wiemy jak brzmi w oryginale. Nie ma możliwości, że się domyślimy w których językach zapisano zaklęcie, w jakiej kolejności, czy nie potrzeba czegoś jeszcze, czy nie musi się to odbyć w określonym miejscu… - Adelheid westchnęła ciężko, kończąc tę nieprzyjemną wyliczankę. Podobnie jak Bennetównę męczyła ją cała sytuacja. - Musimy po prostu dalej szukać.
Bonnie podniosła się na łokciach. Przez chwilę wpatrywała się w przestrzeń pustym wzrokiem. Analizowała dni minionego tygodnia, bezwładnie majtając przy tym nogami. Heidi już miała powiedzieć, żeby przestała, bo zaczyna jej to działać na nerwy, lecz Bennetówna pierwsza zabrała głos.
-          Może Damon nie oddał nam wszystkich twoich ksiąg? – Zmarła rzuciła jej pytające spojrzenie. – Pomyśl o tym. Wie czym jest ta księga, wie jak ważna była dla ciebie, a on, choć nie daje po sobie tego poznać, nadal cierpi po twojej stracie. To cząstka ciebie, myślisz że tak po prostu by mi ją oddał? Poza tym z tego co on wie, nie ma absolutnie żadnego sposobu na wskrzeszenie cię, więc po co miałby mi ją oddawać? – Heidi nie odzywała się. Zastygła w bezruchu ze spuszczonym wzrokiem. W tej chwili Bonnie domyśliła się o co chodzi.
-          Już o tym myślałam… - przyznała ściszonym głosem i nim mulatka zdążyła jej przerwać wzburzonymi krzykami, Santino podniosła się energicznie z łóżka. Zrzuciła księgę znajdującą się na jej kolanach i poczęła z pasją wyrzucać swoje myśli do wstrząśniętej Bonnie. – To nie jest tak, że ja nie chcę wrócić. Oczywiści, że tego chcę! Ale co jeśli podążamy za fałszywym tropem? Co jeśli nie ma sposobu? Pobiegniesz do Damona, zaczniesz mu opowiadać o tej wielkiej szansie, którą niby mamy przed sobą, a potem co? Prima aprilis? Jednak niczego takiego nie było? Jednak nam się nie udało? – Bonnie mogła dostrzec czysty strach w oczach Adelheid. – Nie rozumiesz, że to by go zniszczyło? Teraz… Teraz jest wszystko w porządku. Żyje swoim życiem, nie sprawia kłopotu Stefanowi. W końcu się z tym wszystkim pogodził, ruszył na przód, a ty chcesz to wszystko zniszczyć? – Umarła oddychała głośno przez usta. Wzburzenie minęło tak szybko jak się pojawiło. Padła na łóżko obok czarownicy, przez kilka minut nie wypowiedziała choćby słowa. W końcu wzięła mulatkę za rękę i empatycznie potarła jej skórę kciukiem z pewną czułością wpatrując się w ich splecione dłonie. – Bonnie, wiem że też chcesz bym wróciła. Nie musisz tego mówić, ale ja to wiem. Nie uważasz jednak, że mamy trochę za mało informacji, żeby się tak ekscytować? Historyjka sprzed stu lat, a jej bohaterkom nawet nie udało się dokonać tego, na co my się porywamy.
-          Ale trzeba próbować. – Wiedźma ścisnęła mocniej dłoń rudowłosej. Santino podniosła na nią wzrok i ku jej miłemu zaskoczeniu zobaczyła na ustach mulatki ciepły uśmiech. Nigdy wcześniej nie czuła się tak zżyta z Bennetówną. – Wiem, że nie chcesz narażać Damona. Może mi się to nie podobać, ale to akceptuję. Nie musisz się obawiać, mam plan.
***
Patrząc po raz kolejny na ten rozdział, dochodzę do wniosku, że mogłam go inaczej rozegrać :/
Tak to jest jak się pisze na bieżąco i na bieżąco wrzuca.
No nic trudno, i tak zamierzam w przyszłości poprawić całe to opowiadanie XD
***
Opublikowanie rozdziału będzie przesunięte.
Poprawy, poprawy, poprawy...