sobota, 4 kwietnia 2015

Ofiara, cz.III z III

„Kiedy cierpimy wykrzywiamy lekceważąco wargi”
                                                           - Małgorzata Hillar
2x21
Adelheid wstała znad martwego ciała, odwróciła się do Bennetówny z wyrazem czystej radości na twarzy, śmiała się. Chciała podbiec do czarownicy, ale nogi odmówiły jej z posłuszeństwa. Szybko opadała z sił. Zachwiała się, mimo to nic nie zakłóciło jej śmiechu.
-          Zrobiłyśmy to Bonnie! Zrobiłyśmy! – krzyknęła, a pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. Łza szczęścia. Nie miała siły trzymać serca pierwotnego w dłoni, wypadło jej i potoczyło się po ziemi, zostawiając ścieżkę krwi. Zamknęła oczy i upadła na zimną ziemię.
-          Heidi! – to ostatnie, co usłyszała. Stefan i Bonnie podbiegli do niej, próbując ją ocucić, ale to nic nie dało. Bennetówna wiedziała, że już nie mogą jej pomóc, mimo to nie przestawała potrząsać martwym ciałem.

Następnego dnia…
Bonnie wszystko nam wyjaśniła. Powiedziała jaki był plan. Mówiła, że Heidi wiedziała o konsekwencjach… ale się nie bała. Mówiła też, że to nie ważne, że zabilibyśmy Klausa w ten sposób. Mogliśmy to zrobić z Elijahą lub jakkolwiek inaczej, ale to nie zmieniłoby faktu, że ona umarłaby wraz z jego śmiercią.
Czekali na mnie, aż się ocknę, po czym wszystko mi wyjaśnili. Chwilę później poszliśmy po nią i po Tylera. Trzeba będzie ich pochować.
Wyglądała na taką malutką. Jakby wraz z chwilą śmierci się skurczyła. Jej rudawe włosy straciły swój blask, skóra poszarzała, ale nie było widać ani jednej wystającej żyły tak jak u innych wampirów po śmierci, to pewnie przez jej wiedźmową naturę.
Nie chciałem na nią patrzeć, ale jednocześnie nie mogłem oderwać wzroku. Wyglądała jakby była chora i spała. Tylko spała… Powtarzałem to sobie, kiedy wziąłem ją na ręce i odeszłem, kierując się do samochodu, kiedy reszta zakopywała Klausa w lesie.
Nie mogę uwierzyć, że mi o tym nie powiedziała. Jak mogła ? Jak do jasnej cholery mogła mi nie powiedzieć?!
Nie pożegnałem się, nie wiedziałem… Nie wiedziałem, że ostatni raz kiedy ją zobaczę, to będzie ten raz, kiedy obsesyjnie myślałem o utrzymaniu Eleny przy życiu. Gdybym wiedział… Pozwoliłbym jej umrzeć. Pozwoliłbym Elenie umrzeć.
Tak prosta i oczywista myśl, a przyszła dopiero po fakcie.
-          Wszystko już załatwione – ponure rozmyślania przerwał Salvatorowi jego młodszy brat.
Damon i Stefan stali w pokoju starszego z rodzeństwa. Na podłodze pobłyskiwały skorupy szkła, pozostałości z kilku szklanek i butelki po Burbonie. Sprawca bałaganu stał przed dużym, przenośnym lustrem. Ubrany był w czarny, prosty garnitur i białą koszulę, właśnie kończył zawiązywać krawat. Odwrócił się do podobnie ubranego Stefana. 
-          Więc chodźmy.

Ponury orszak szedł przez cmentarz w Mystic Falls. Damon Salvatore kroczył naprzodzie z uniesioną głową i nieodgadnionym wyrazem twarzy, pełnym zadumy i na siłę utrzymywanego spokoju. W dłoni trzymał różę, której płatki były specjalnie zabarwione na czarno. Heidi zawsze uważała je za jednocześnie piękne i mroczne.
- Zupełnie jak ja. – W głowie Salvatora rozbrzmiał jej śmiech, a przed oczami stanął obraz Adelheid z 1862 roku. Był wtedy jeszcze człowiekiem i ona po raz pierwszy pokazała mu wtedy tę egzotyczną, jak wtedy uważał, różę. Zdziwił się, iż nie ma ona kolców- Byś pamiętał, że nigdy cię nie skrzywdzę.
Skrzywił się na te wspomnienie. Kłamała, teraz skrzywdziła go tak bardzo jak nikt nigdy w jago ponad półtorawiecznym życiu. Spuścił wzrok na swe buty, przywołując się do porządku.
Nie omieszkał zauważyć tego młodszy z braci, idący po jego prawej stronie. Uścisnął lekko ramię Damona w niemym geście współczucia. Elena obserwowała rodzeństwo z niepokojem i przytuliła się mocniej do idącego z nią pod ramię Stefana . Nie wiedziała jak ma pomóc Damonowi, Bonnie i Caroline. Początkowo myślała, iż ta ostatnia odczuwa żal tylko z powodu Tylera, ale okazało się, iż w czasach gdy Forbes była jeszcze człowiekiem, Adelheid zahipnotyzowała ją kilka razy, potem pomogła jej w układach z Bonnie i mimochodem utworzyła się między nimi jakaś dziwna więź.
Zdumiała też Gilbertównę emocjonalna reakcja Bennetówny na śmierć wampirzycy. Nie miała pojęcia, że obie współpracowały od jakiegoś czasu. Tak bardzo była przejęta ofiarą, nie zauważyła, iż czarownica wraz z zmarłą opracowały własny plan. Może gdyby wiedzieli udałoby się im ocalić Heidi ? Może znaleźli by sposób, by rozłączyć jej życie i Klausa ? W końcu zawsze znajdywali sposób… ale nie teraz- pomyślała z goryczą.
Elena odwróciła się do tyłu. Przyszedł także Alaric z Jenną, choć ciotka ledwo znała Adelheid, a o Tylerze wiedziała jedynie tyle, iż chodził z Gilbertówną do szkoły. Mimo to chciała towarzyszyć Saltzmanowi w pocieszaniu przyjaciół.
Po lewej stronie od Damona szli Bonnie i trzymający ją za rękę Jeremy, który dodawał jej otuchy. Była niemal tak wstrząśnięta jak Salvatore, choć ona gorzej sobie radziła z ukrywaniem tego. Jej nos był zaczerwieniony od płaczu, a w oczach szkliły się widoczne łzy, mimo to czarownica nie pozwalała żadnej spłynąć.
Pochód zamykał Matt. Choć nie był wtajemniczony w co się stało, nie zadawał pytań. Stefan zauroczył go, by siedział cicho i nie dopytywał. Niemniej jednak uznał iż musi przyjść. Dla Tylera.
W końcu dotarli do dwóch wykopanych grobów, nie daleko miejsca pochówku rodziców Eleny. Z boku stały już dwie otwarte trumny, jedna czarna, druga śliwkowa, a za nimi czterej, zahipnotyzowani przez Stefana grabarze.
Przyjaciele podchodzili po kolei, by pożegnać się po raz ostatni ze zmarłymi, jedynie Damon stał niewzruszenie w miejscu.
Ktoś przebrał Tylera w grubą koszulę, więc nie było widać rany zadanej przez Klausa. Prawdopodobnie pod materiałem znajdowała się także warstwa opatrunku, by krew nie przesiąkała. Poza tym wilkołak miał na sobie czarny garnitur oraz krawat tego samego koloru, zaś w butonierce tkwił malutki bukiecik z lilii.
Wszyscy już powrócili na swoje miejsca przed trumnami i wtedy straszy Salvatore podszedł do Adelheid. Zignorował zupełnie Tylera. Być może był nie czuły na jego śmierć, nie obchodziło go to. Teraz chciał być samolubny, liczył się tylko on i Heidi. Ten ostatni raz.
Z bólem podniósł na nią wzrok. Wciąż była piękna, może nie tak jak za życia, ale wciąż zapierała dech w piersiach, którego ona już nie miała.
Rude włosy otulały ją delikatnie po obu stronach jej kruchego teraz ciała. Bez tego żywego blasku, ale wciąż rażące kolorem jakby chciały pozostać symbolem buńczucznego charakteru swej właścicielki. Długie rzęsy rzucające cień na poszarzałe, a nie zarumienione policzki. Powieki skrywające najzieleńsze oczy na świecie. Gładka cera będąca wisienką na torcie smukłej twarzy. Szczupłe ramiona, skrywające ogromną siłę. Smukłe palce, które nie raz bawiły się włosami Salvatora lub błądziły leniwie po jego ciele. Krótkie, skoczne nogi, teraz tak spokojnie leżące, a wcześniej nie zaznające ni chwili odpoczynku. Chciałoby się rzec, iż zwiewna tiulowa sukienka nie jest godna odziewać tak piękną osobę, a czarne, skórzane szpilki nie są godne spoczywać na tak delikatnych stópkach.
Damon pochylił się nad Adelheid. Chłonął zachłannie każdy skrawek jej skóry, chcąc jak najdokładniej zapamiętać jej wygląd by mógł mu towarzyszyć do końca jego dni lub chociaż do jutra.
-          Nie jestem gotowy pozwolić ci odejść, księżniczko – powiedział czule, gładząc ją po policzku. Westchnął i zamknął oczy. Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku, lecz zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Nikt jej nie zauważył. Włożył jej różę do ręki, po czym zamknął śliwkowe wieko trumny. Chciał być ostatnim, który miał szansę ją oglądać.
Dał sygnał grabarzom, a ci zatrzasnęli również dostęp do Tylera, następnie przystąpili do pochówku.
Salvatore wyminął towarzyszy i ruszył przez cmentarz, zostawiając wszystkich w tyle.


Punktualny księżyc wschodził nad Mystic Falls i oświetlał swym blaskiem kolejne nagrobki. Wokół zbierała się mgła, jak na zawołanie przybyły też burzowe chmury. W oddali słychać było grzmoty, a po chwili opadła ciężka ulewa, zamieniając pobliski teren w skupisko błota.
Ktoś nie wtajemniczony mógłby być zdziwiony tak nagłymi zmianami pogody, które miały miejsce w ciągu ostatnich dwóch dni, ale każda czarownica łatwo znalazłaby wyjaśnienie. Wszystko to za sprawą magii. Ogromnej energii uwalnianej przy wykonywaniu potężnego czaru, a potem śmierci również potężnej czarownicy i ostatecznie jej przejściu na drugą stronę.
Właśnie te załamanie pogody było skutkiem ostatniej fazy, a jej przyczyna znajdowała się w śliwkowej trumnie, dwa metry pod ziemią.
Adelheid leżała. Martwa. Ręce miała złożone na brzuchu, a pomiędzy palcami trzymała czarną różę bez kolców. Nagle jej klatka zaczęła się podnosić. Z początku powoli, po czym coraz rytmicznej unosiła i znowu opadała.
-          Skarbie ? – dobiegał skądś cichy szept matki Santino.
-          Nie może! – przerwał inny głos. – Nie jest jedną z nas. Będzie błądzić samotnie jak inne wampiry.
-          Złożyłam ofiarę! Umarłam! – odezwała się ponownie matka, lecz tym razem głośniej, groźniej. –Nie pozwolę by moje dziecko tak skończyło! Po tej ofierze, której dla nas dokonała ?
-          To było jej przeznaczenie. Tylko dlatego żyła.
-          Nie, tylko dlatego miała swoje moce, o życiu nie było mowy! Musi być jakaś luka…– zastanawiała się matka, a jej głos słabnął, by w ostatniej chwili się ożywić. – Bonnie! Skarbie, pamiętaj o Bonnie!
Adelheid ocknęła się. Otworzyła szeroko oczy, zachłannie łapiąc powietrze.
Była zamknięta w jakimś pudle. Wytężała wzrok, ale nie mogła nic więcej zobaczyć.
Spróbowała dotknąć wieka skrzyni, ale… jej dłoń przeszła przez materiał.
-          Co się do cholery dzieje ? – wymruczała pod nosem i wtedy do niej wszystko wróciło. Ogień, Klaus, ofiara, Bonnie krzycząca jej imię. Bonnie. To imię obudziło w niej wielką determinację. Wiedziała, że musi ją znaleźć, ale nie wiedziała dlaczego.
Wpierw postanowiła jednak zlokalizować, gdzie ona sama się znajduje.
W pudle było bardzo mało miejsca, jednak jakoś zdołała się obrócić i ku swemu przerażeniu odkryła, że nie jest tu sama. Leżała na jakiejś kobiecie. Szybko przekręciła się twarzą do nieznajomej.
Zamarła. To była ona. Jej martwe ciało. Leżała w swojej trumnie.
Odwróciła się, nie mogąc znieść tego widoku.  Poczęła walić w wieko skrzyni, ale jej dłonie jedynie przechodziły przez drewno. Oddech przyśpieszył w jej piersiach.
Zszokowany, pojedynczy krzyk rozniósł się w noc, choć nikt go nie usłyszał.