„Alea iacta est”
- Juliusz Cezar
3x05
Martwa cisza zastygła pomiędzy Bonnie i Stefanem. Dziewczyna nie
wiedziała zupełnie, co ma powiedzieć. Wpatrywała się jedynie w umarłą,
rozważając wszystkie za i przeciw. Wiedziała, że Heidi nie chce nikomu mówić o
swojej obecności. Twierdziła, iż to tylko skomplikowałoby sprawy i przyniosło
same złe wypadki. Jednak Bonnie była innego zdania. Owszem, dużo by
zaryzykowały. Przede wszystkim problemem był Damon, ale czy mogło zdarzyć się
coś jeszcze gorszego? Porwał Elenę! Tęsknota doprowadzała go do szału,
Bennetówna nie sądziła, że może mu się jeszcze pogorszyć, a ile mogły zyskać!
Więcej ludzi oznacza więcej pomysłów. Stefan i Damon żyją o wiele dłużej niż
Bonnie, może wiedzą o czymś co byłoby przydatne, a o czym Heidi i ona nigdy nie
słyszały. Santino była zbyt uparta, by przyznać jej w tym rację. Twierdziła, iż
żyje na tyle długo, by wiedzieć więcej od któregokolwiek z braci Salvatore.
Jednak Bennetówna była innego zdania, zmotywowany Damon zrobiłby wszystko by
wskrzesić rudowłosą. Nie stanowiłby już zagrożenia. Wszystkie problemy,
zostałyby rozwiązane i zyskałyby więcej rąk do pomocy! Zostawało jednak jedno
ale… Co jeśli im się nie uda?
-
Bonnie?
Powiedz coś – odezwał się w końcu Stefan. Był zaniepokojony nagłą ciszą ze
strony czarownicy. Czyżby o czymś wiedziała? Groziło im jakieś
niebezpieczeństwo?
Mulatka odwróciła się w końcu w jego stronę. Spuściła wzrok nie mogąc
patrzeć w szczerą zieleń jego oczu. Tak bardzo chciała mu powiedzieć. W końcu był przyjacielem, mógł pomóc. Już
nabrała powietrza, by odpowiedzieć, gdy doleciał do niej krzyk Adelheid.
-
Nic mu
nie mów! – zawołała władczym głosem umarła. Wyglądała na naprawdę zdenerwowaną.
Jej nozdrza były rozszerzone, oczy złowrogo błyszczały, a pięści były zaciśnięte.
– Miałyśmy umowę, Bonnie. Rozwiążemy to same.
-
Nie
widzisz, że nie dajemy rady? On może nam pomóc, nie musimy mówić Damonowi –
odparła Bonnie, ponownie odwracając się w stronę rudowłosej.
Stefana zamurowało, nie wiedział co jego przyjaciółka robi. Spojrzał w
stronę w którą patrzyła dziewczyna, lecz nikogo tam nie widział. Jednak, kiedy
się przyjrzał… Zaczął dostrzegać jakiś kształt. Niewyraźny, ledwo widoczny, nie
miał pojęcia co to może być.
-
Nie
odzywaj się do mnie, on coś podejrzewa. Patrzy się w moją stronę – odpowiedziała
Adelheid na w pół zła na Bennetównę, na w pół zaniepokojona Salvatorem. Za
wszelką cenę nie chciała pozwolić wyjawić swojego sekretu. – Robimy postępy,
damy radę same.
-
Jakie
postępy? Miotamy się, nie wiedząc co robić. Zamierzam z tym skończyć – odparła Bennett,
po czym zwróciła się do Salvatora. – Stefan…
-
Zamilcz!
– po pokoju poniósł się krzyk Adelheid, a oczy zarówno Bonnie jak i Stefana
zwróciły się na rudowłosą. Salvatore patrzył w zdumieniu na umarłą. Wyglądała
całkowicie tak samo jak przed śmiercią. Nie myślał, że jeszcze kiedyś ją ujrzy.
-
Heidi… ?
– powiedział jedynie wampir, nie mogąc wyrazić wszystkich pytań, które
siedziały mu w głowie. Wpatrywał się przez chwilę w zastygłą Santino. Jej usta
wypowiedziały bezgłośnie jego imię. Nie mógł w to uwierzyć. Całkowicie go
sparaliżowało i jedyne co był w stanie zrobić to zaśmiać się niekontrolowanie,
po czym przy pierwszym mrugnięciu oczu zniknęła ponownie, a go jeszcze raz
ogarnął smutek.
Adelheid nadal przeszukiwała pokój w poszukiwaniu jakiś ważnych dla
Damona pamiątek, które Bonnie mogłaby użyć do zaklęcia lokalizującego. W tym
samym czasie Bennetówna wyjaśniała Stefanowi ich obecną sytuację. Santino nie
była z tego powodu zadowolona. Zalewała ją żółć na samą myśl, że to właśnie ona
samą siebie wydała. Miała ochotę coś zniszczyć, ale gdy tylko spróbowała jej
ciało po raz kolejny przeleciało przez dany przedmiot.
Chyba nie ma nic bardziej
frustrującego– pomyślała
wściekła.
-
Więc
była tu cały czas? – zapytał Stefan, kiedy Bonnie skończyła mówić, na co
czarownica przytaknęła. Salvatore wypuścił głośno powietrze przez usta. To całkowicie
zmieniało sytuację. – Musimy powiedzieć Damonowi.
-
Nie –
warknęła Santino do Bennetówny, wiedząc że wampir nie może jej usłyszeć.-
Mówiłam ci, że tak będzie.
-
Heidi
się na to nie zgadza – odpowiedziała mulatka z głośnym westchnięciem.- Uważa, że
w przypadku, kiedy nie udałoby nam się jej przywrócić do życia… Damonowi
mogłoby się pogorszyć, choć ja nie widzę jak mogłoby być jeszcze gorzej. - Stefan
pokiwał głową w zamyśleniu, przez chwilę wyobrażając sobie najgorsze możliwe scenariusze
i nagle uderzyło go, co Heidi miała na myśli przez „pogorszyć”.
-
Mógłby
się zabić – wykrztusił z siebie ochrypłym głosem Salvatore, a w oczach stanęły
mu łzy przerażenia, które zniknęły zaraz po tym jak się pojawiły. – To ma sens,
pewnie nadal ma nadzieję, że Heidi może jeszcze wrócić. Dlatego jeszcze tego
nie zrobił i dlatego nękał cię wtedy w lesie. Chce mieć pewność zanim posunie
się do ostatecznego.
Bonnie zamarła zaszokowana. O tym nie pomyślała. Nawet nie podejrzewała,
iż starszy Salvatore mógłby odebrać sobie życie. Wiedziała, iż jego relacja z
Heidi to coś więcej niż zwykła przyjaźń, lecz nie myślała, że dosłownie nie może bez niej żyć.
Natomiast Santino nie wyglądała na tak zdziwioną. Już od dawna to
podejrzewała, choć nie chciała mierzyć się z tym faktem. Odpychała od siebie
wszelkie nieprzyjemne myśli chcąc pozostać twardą. Jednak gdy patrzyła jak
Damon coraz bardziej się stacza, ogarniał ją rozdzierający smutek.
-
Znalazłam
– odezwała się po chwili nie zmąconej niczym ciszy Heidi. Stała przy małym
stoliczku obok kominka. Mebel był całkowicie zapełniony chyba jedynymi
nienaruszonymi butelkami z różnego rodzaju alkoholem, głównie whiskey. Bonnie
zbliżyła się do miejsca, w którym stała umarła i wzięła do ręki wskazany przez
nią flakon.
-
Gdybym
wiedział, że wystarczy zwykły Burbon to szukanie poszłoby nam o wiele szybciej
– zaśmiał się lekko Stefan.
-
To nie
byle Burbon – odparła Heidi, wskazując na szyjkę butelki, która opatulona była
skórą. – Widzisz to? To kawałek pierwszej skórzanej kurtki Damona. Dostał ją
ode mnie w 1952 roku. Myślę, że nada się doskonale.
Już po chwili cała trójka stała w salonie Salvatorów. Na potężnym
drewnianym stole leżała mapa Mystic Falls nad którą stała Bonnie. W jednej ręce
trzymała skórę, a w drugiej mały, ostry nóż. Przez kilka minut Adelheid i
Stefan przyglądali się w milczeniu jak czarownica przygotowuje się do zaklęcia.
Na ustach Santino pojawił się rozmarzony uśmiech. Wyczuwała w powietrzu magię,
a w takich chwilach czuła się bardziej żywa niż kiedykolwiek od jej śmierci.
-
Jestem
gotowa – powiedziała Bonnie, otwierając do tej pory zamknięte oczy.
Stefan podszedł do niej i pewnie wyciągnął rękę. Wiedźma nacięła
wewnętrzną stronę dłoni wampira nożem. Stefan zatrzymał w zaciśniętej pięści
ostrze, by rana nie mogła się za szybko zagoić. Krople krwi skapywały na mapę,
a Bonnie zaczęła inkantację. Czerwony płyn zwarł się w jedno i zaczął formować
jedną stróżkę, która biegła od pensjonatu ku granicom miasta. Heidi chcąc
wzmocnić moc czaru podeszła do mulatki i uścisnęła dłoń w której Bennetówna
trzymała skórę, po czym poczęła wraz z czarownicą wypowiadać słowa zaklęcia.
-
Phasmatos
Tribum Nas Ex Veras – rozniosły się głosy dwóch wiedźm po pokoju - Sequita
Saguines, Ementas Asten Mihan Ega Petous…
Czarownice kontynuowały zaklęcie, jedynie poruszając bezgłośnie ustami w
takt czaru. W pomieszczeniu czuć było wszechobecną moc. Lampy w całym pokoju
zaczynały coraz jaśniej świecić, aż w końcu żarówki nie wytrzymały i nad
głowami całej trójki rozbłysły iskry.
-
Mamy
ich- wypowiedziały jednocześnie wiedźmy, wpatrując się mapę, a w umysłach mając
dokładny obraz lokalizacji Damona i Eleny.