„Jakże często prawdziwe życie to takie, którego nie dane jest nam wieść.”
- Oscar Wilde
2x12
Życiodajna ciecz spływała do mojego gardła, powodując
nieopisaną radość. Radość z zabijania.
Wampiry kochają mordować, być może dlatego, że od tego
tylko krok do pożywiania się? Lub po prostu leży do w naszej naturze. Jakby
ktoś nas projektował na najwyższych klasy zabójców. Ogromna siła, szybkość,
ostre jak brzytwa kły, brak emocji na zawołanie i wciąż nieustające pragnienie.
Dodatkowo zawsze jesteśmy piękniejsi od zwykłych śmiertelników, pociągamy ich i
intrygujemy, mamy charyzmę… Nie! Mamy władzę! Nad ich ciałami, a także
umysłami.
Tak… Zdecydowanie stworzono nas do zabijania.
Oderwałam swoje lepkie od krwi usta od szyi dziewczyny, po
czym odrzuciłam, jej pozbawione życia ciało na bok. Wolnym krokiem podeszłam do
towarzyszki umarłej. Ona również już nie żyła. Wykrwawiła się na śmierć, kiedy
to rozszarpałam jej gardło i zajęłam się jej przyjaciółką. Przyklęknęłam przy
niej, a następnie podniosłam bezwładną dłoń dziewczyny. Przejechałam palcem po
żyłach. Nie było czuć pulsu, ale sporo krwi pozostało w ciele. Beznamiętnym
wzrokiem rozejrzałam się dookoła, dopiero teraz byłam na tyle spokojna aby to
zrobić. Miałam szczęście. Na czas mojego "ataku" przypadła bardzo
późna godzina, a właściwie to już wczesny ranek, dodatkowo byłam na jakiejś
mniej uczęszczanej ulicy, więc nie musiałam się obawiać o jakikolwiek świadków.
Ponownie przeniosłam wzrok na dziewczynę, a raczej na jej
nadgarstek. Wzruszyłam ramionami, po czym przebiłam swoimi kłami jej delikatną
skórę.
Po osuszeniu do reszty i tego ciała, pozostawiłam oba
trupy na miejscu zbrodni. To nie Mystic Falls, tylko Nowy Jork, więc nikt aż
tak nie panikuje na widok śmierci. Zakładam, że jeżeli nawet pojawi się jakaś
wzmianka w wiadomościach to będzie coś w stylu „kolejne niewinne ofiary
zamieszek gangów” lub coś równie odległego prawdzie.
Niespiesznym krokiem ruszyłam w stronę mieszkania Lee.
Cicho otworzyłam drzwi i na palcach przekradłam się do swojego tymczasowego
pokoju. Rozebrałam się ze wszystkich ubrań, po czym zwinęłam je w kulę oraz
ukryłam pod łóżkiem, aby Lee nie zobaczył, że są całe we krwi. Ruszyłam do
łazienki, ale tylko przemyłam twarz aby nie obudzić gospodarza. Kiedy pozbyłam
się resztek czerwonej cieczy z twarzy i rąk, naciągnęłam na siebie jakąś starą
koszulkę. Wślizgnęłam się pod kołdrę i momentalnie zasnęłam.
Przebudziłam się, ale nie otwierałam oczu. Czułam, że ktoś
na mnie patrzy. To mnie obudziło. Po tysiącu lat paranoi jest się wyczulonym na
takie rzeczy. Usłyszałam cichy szmer, świadczący o tym, że ta osoba przybliżyła
się do mnie o krok i wyciąga rękę. Poderwałam się gwałtownie, po czym z
wampirzą szybkością chwyciłam napastnika mocno ściskając mu głowę, gotowa w sekundę
skręcić mu kark, lecz powstrzymał mnie jego głos.
-
Heidi, to ja… – powiedział Lee, przez zaciśnięte z bólu zęby
-
Przepraszam – powiedziałam zawstydzona i puściłam go,
spuszczając głowę do dołu - Instynkt obronny.
Z powrotem położyłam się do łóżka i nakryłam kołdrą głowę, by Lee nie dostrzegł moich rumianych policzków. Rudo brązowe kosmyki rozłożyły
się niczym wachlarz na poduszce, w zasadzie tylko one wystawały spod okrycia.
-
A podobno to ja muszę wyluzować, Heid – odparł, wyraźnie
wyczuwałam, że się uśmiecha.
Poczułam, że
rumieniec zaczyna już schodzić, tak więc wychyliłam się lekko spod kołdry, ale
wampir całkowicie ją ze mnie ściągnął, na co odpowiedziałam mu dość mocnym
kopniakiem w udo. Skrzywił się lekko, ale po chwili znowu się uśmiechał.
Przysiadł na skraju łóżka i spojrzał poważnie w moje oczy. Dostrzegałam
zmartwienie w brązowych tęczówkach wampira.
-
Heid… Chciałem cię przeprosić – spuścił wzrok – Nie… pochwalam
twojego stylu życia, ale nie powinienem nawet próbować cię zmieniać.
Przepraszam.
Zakłopotana zamrugałam tylko oczami, nie wiedziałam co mam
w takiej sytuacji powiedzieć. Praktycznie zawsze ludzie mają do mnie
uzasadnione pretensje.
Lee popatrzył na mnie z obawą o to co odpowiem. W końcu się
przełamałam i palnęłam:
-
Chyba muszę cię wpisać na swoją listę.
-
Jaką listę? - zapytał marszcząc brwi
-
Och, no wiesz niewiele ludzi mnie przeprasza. Należy
celebrować tak rzadkie chwile – uśmiechnęłam się do niego nieco złośliwie na
co odpowiedział mi kuksańcem – Jestem niezła. Powiedz to.
-
Jesteś niezła. – odparł ze śmiechem
-
Dziękuję, nie musiałeś tego mówić. – powiedziałam
odwzajemniając uśmiech, a on tylko przewrócił oczami.
Potem poszliśmy do kuchni on przelał sobie krew z torebki
do szklanki, a ja już chwyciłam pojemnik z kawą, ale Lee wyrwał mi go z ręki i
podał kubek wypełniony rubinową cieczą. Wiedziałam, że nie ma się co z nim
kłócić, czasami jest tak samo uparty jak ja, więc sięgnęłam po naczynie i
przytknęłam spragnione wargi, aby wlać do nich życiodajnego płynu.
Po skończonym posiłku postanowiłam, że wybierzemy się na
małą "wycieczkę". Znowu było pochmurno, więc Lee nie groziło nic ze
strony szkodliwych, dla wampirów, promieni słonecznych. Szczerze mówiąc nawet tak
bardzo się nie opierał. Chyba przypomniał już sobie, że mnie się nie odmawia.
Zabrałam go na jakąś mniej
uczęszczaną ulicę, umiarkowanie daleko od granic Nowego Jorku. Była to
asfaltowa droga, biegnąca przez las. Od linii drzew oddzielały ją po obu
stronach dość głębokie rowy wypełnione pokrzywami. Było tak cicho, że nawet
można było dosłyszeć samotny koncert świerszcza. Wokół leniwie latały
świetliki. Połowę drogi przebyliśmy kradzionym samochodem, znaczy Lee nie
wiedział, że był kradziony, a pozostałą część w wampirzym biegu. Zrzuciłam z siebie kurtkę i położyłam na
poboczu tuż koło mojej torebki. Wróciłam do miejsca gdzie stał Lee, zaczęłam
zataczać małe kółka wokół niego, stukając się palcem po brodzie.
-
Co my tutaj robimy ? – zapytał
wampir, odwracając się w moją stronę i przeganiając świecące robaczki, które
zbliżyły się do jego głowy
Uśmiechnęłam się przebiegle,
ale nic nie odpowiedziałam, tylko położyłam się na asfalcie. Wpatrywałam się
zadumanym wzrokiem w niebo, a Lee niespokojnie zerkał w moją stronę, jakbym
była pacjentem w zakładzie psychiatrycznym, a on był zmuszony podać mi
codzienną garść pigułek. W końcu przeniosłam swe spojrzenie na niego i
powiedziałam:
-
Kładź się.
-
Co ? – zapytał nic nie
rozumiejąc
-
Och, nie gadaj, tylko
się połóż – odparłam już nieco zniecierpliwiona. Zrobił tak jak nakazałam i
przez chwile leżał spokojnie, ale potem znowu się odezwał.
-
Co robimy?
-
Patrzymy w niebo …
-
Jak romantycznie –
przerwał mi, zaczynając swoje kpiny, szczerze mówiąc zaczynałam za nimi tęsknić
-
I czekamy aż zjawi się
jakiś samochód, który mógłby nas przejechać. – przekręciłam głowę w jego
stronę, a on również spojrzał na mnie
-
To już mniej
romantyczne.
Leżeliśmy tak z piętnaście
minut, aż wreszcie coś usłyszałam. Samochód jadący z duża prędkością. Kierowca
nie widział nas. Kiedy był już dwa metry przed nami puściłam do Lee oko i
w wampirzym tempie wstałam, zatrzymując
samochód poprzez wgniecenie mojej piąstki w jego maskę. Swoją drogą za każdym
razem mnie to śmieszy. Moja mała rączka miażdżąca takiego wielkoluda.
Parsknęłam pod nosem.
W tym czasie przerażona
kobieta wyszła z samochodu. Popatrzyła na mnie zszokowanym wzrokiem, po czym
zaczęła uciekać na widok mojej wampirzej twarzy. Z łatwością ją dogoniłam, po
czym zaczęłam kontrolę umysłu.
-
Napadła cię banda
chuliganów. Nie widziałaś ich twarzy. Szybko uciekłaś, nie dogonili cię,
zmasakrowali twój samochód, więcej nie pamiętasz. Teraz uciekaj.
Kobieta pobiegła z krzykiem w
ciemność. Ledwo powstrzymałam się od pościgu za nią, ale Lee nie lubi jak się
pożywiam na ludziach, więc staram się przynajmniej nie robić tego w jego
obecności.
Wróciłam do zdziwionego całym
zajściem wampira.
-
A to co miało być,
szajbusko?
-
„Wampir robi co tylko
zechce” – wyszczerzyłam się do niego, wkładając dłonie w tylnie kieszenie
spodni i kołysząc się na piętach
-
A co ty chcesz zrobić ?
– zapytał podejrzliwie, na co ja ustałam prosto, prezentując mój przebiegły
uśmieszek. Wskoczyłam na dach samochodu, po czym odwróciłam się w stronę mojego towarzysza.
-
Destrukcję ! –
wykrzyczałam w niebo
-
Jesteś wariatką ! –
krzyknął, śmiejąc się wniebogłosy
-
Wiem, a ty kim jesteś,
kochanie ? – uśmiechnęłam się i mrugnęłam
Wyciągnęłam do niego rękę,
roześmiał się, pokręcił głową, po czym chwycił moją dłoń i ustał koło mnie na
dachu auta.
-
I co teraz ? – zapytał,
marszcząc brwi oraz przekrzywiając przy tym głowę, wyglądał przy tym uroczo...
-
To – powiedziałam, robiąc krok
w jego stronę, a właściwie tupiąc, co wgniotło nieco dach.
Lee ponownie się roześmiał.
Wziął mnie za rękę i okręcił, po czym podskoczył, również robiąc wgniecenie.
Rozradowana w pasji niszczenia, zeskoczyłam na maskę samochodu i wyrwałam
wycieraczki. Jedną rzuciłam Lee, a drugą już wybijałam przednią szybę auta.
Zeskoczyłam na ziemię i ustałam tuż za Lee, który właśnie wbił wycieraczkę w
jedną z opon auta. Zasłoniłam mu oczy swoimi dłońmi, ale on błyskawicznie się
odwrócił i powiedział „A kuku”. Roześmiałam się, a wampir chwycił mnie za ręce,
po czym zaczęliśmy razem tańczyć i demolować do reszty samochód.
Nawet nie zauważyłam, że w
mojej torebce wibruje telefon, a Damon próbuje się do mnie dodzwonić.
Bawiliśmy się tak, aż do momentu, kiedy to z czegoś, co
było niegdyś autem, pozostały tylko resztki, za kilka godzin miało wzejść
słońce. Leżeliśmy koło wraku, patrząc jak nocne stworzenia powracają powoli do
swych kryjówek w lesie.
-
Powinniśmy już iść – rzekł Lee – niedługo wzejdzie słońce.
Podniosłam się z przebiegłym uśmiechem, puściłam do
wampira oko i ruszyłam na pobocze, do swojej torebki oraz kurtki.
Przeszukiwałam je w poszukiwaniu małego zawiniątka, ale nie mogłam go znaleźć. W
końcu moje oczy dostrzegły paczuszkę. Siedziała w bocznej kieszeni razem z telefonem.
Zerknęłam na ekran, aby zobaczyć godzinę, ale coś innego zwróciło moją uwagę.
Sześć nieodebranych połączeń od Damona, cztery wiadomości na poczcie głosowej.
-
Coś się stało? – spytał Lee, który nagle pojawił się za mną.
Błyskawicznie schowałam telefon za siebie i wsadziłam go do tylniej kieszeni
spodni.
-
Nie, wszystko w porządku. Za chwilę się tym zajmę, a póki co
mam coś dla ciebie.
Uśmiechnęłam się przebiegle, a wampir zrobił przestraszoną
minę, po czym sam się z tego roześmiał. Sięgnęłam ponownie do torebki i z
małego woreczka wysypałam na rękę niespodziankę. Odwróciłam się do Lee z
okrzykiem:
-
Ta dam ! – w wyciągniętych dłoniach trzymałam pierścień
przeciwsłoneczny, który pozwoli mu chodzić za dnia. Wyglądał jak normalny
pierścień. Był w kolorze ciemnego srebra z pochyłymi wgnieceniami,
wyrzeźbionymi w równych odstępach, ale tak naprawdę posiadał wielką moc
magiczną, pomagał wampirom nie spłonąć na słońcu. Lee znieruchomiał.
-
Czy to…? – potwierdziłam skinieniem głowy – Nie mogę go
przyjąć.
-
Dlaczego ? – zapytałam zdumiona
-
Heidi, wiesz, że magia nie działa na ciebie dobrze, dlatego,
ani ja ani Lexi nigdy nie prosiliśmy cię o używanie jej.
-
Przesadzasz, Lee – odparłam niedbałym tonem
-
Nie – spoważniał – Heidi, nie chcę go. Wiem ile cię kosztowało
zrobienie go…
Wczorajsze popołudnie, hotelowy pokój 2B
W końcu zebrałam się na odwagę i otworzyłam starą
księgę zaklęć mojej matki. Odnalazłam odpowiednią stronę, a następnie przygotowałam
się do rzucenia zaklęcia na pierścień przeciwsłoneczny. Podeszłam do zasłon, po
czym odsłoniłam je, aby trochę światła padało na łóżko, kiedy będę odprawiała
czary. Powróciłam na zakurzone posłanie, a z torebki wyjęłam pierścień, który
następnie położyłam w promieniach słońca. Wzięłam księgę na kolana. Zaczęłam
szeptem wypowiadać kolejne słowa zaklęcia. Przymrużyłam oczy, aby lepiej się
skupić i wtedy je usłyszałam. Szepty zmarłych czarownic. Były złe, że używam
swoich mocy bez ich pozwolenia, ja jednak uparcie powtarzałam słowa potrzebne
do odczynienia czaru.
Nagle poczułam przeraźliwy ból promieniujący prosto od
mojego na wpół martwego serca. Krzyknęłam przeraźliwie, ale kontynuowałam.
Nagle z mojego nosa zaczęły lecieć strużki krwi, a z oczu łzy. Puls gwałtownie
mi przyśpieszył i z trudem łapałam kolejne hausty powietrza.
W końcu padłam cała zlana potem na zakurzoną narzutę
łóżka. W uszach wciąż mi szumiały przesycone jadem szepty wiedźm, jednak było
warto. Udało się.
Teraźniejszość:
Na chwilę spoważniałam i w duchu wzdrygnęłam się na wspomnienie, ale wciąż nie żałowałam tego co zrobiłam. Ponownie przywróciłam na usta niedbały uśmiech.
Na chwilę spoważniałam i w duchu wzdrygnęłam się na wspomnienie, ale wciąż nie żałowałam tego co zrobiłam. Ponownie przywróciłam na usta niedbały uśmiech.
-
Ale już go zrobiłam, wiec nie prowokuj mnie, Lee – wsunęłam mu
pierścień na palec wskazujący i wyjęłam telefon z tylniej kieszeni spodni,
zaczęłam odchodzić w stronę drzew, aby wampir nie usłyszał głosu Damona, kiedy
będę odsłuchiwać wiadomości głosowe – Popodziwiaj go sobie, poczekaj na świt, a
ja wykonam kilka telefonów.
Kiedy znalazłam się już w odpowiedniej odległości od
drogi, wyjęłam komórkę, po czym z listy kontaktów wybrałam pocztę głosową. W
końcu słyszę w słuchawce upragniony głos bruneta.
Cześć,
Heid. Jesteś wredną suką, wiesz o tym ? – dobiegł do mnie śmiech wampira,
sama też się uśmiechnęłam – Na twoje szczęście … lub nieszczęście znalazłem
kogoś kto godnie cię zastępuje. Pamiętasz Rose, prawda ? Otóż wyobraź sobie, że
wyjaśniła nam o co chodziło Katherine, kiedy mówiła, że Elena jest w
niebezpieczeństwie. Chodzi o pierwotnych. – zamieram w bezruchu – Tak i
prawdopodobnie szczególną rolę odgrywa tutaj Klaus, ale jak na razie to są
tylko plotki. W każdym bądź razie, na wszelki wypadek nie wracaj. Nie
chcę, żebyś wpadła w łapska pierwszej rodziny… Będę cię informował na bieżąco.
Tęsknię za tobą, Heid.
Nie jest dobrze. Skoro Elena przyciąga pierwotnych, to
oznacza, że nie mogę wrócić do Mystic Falls. Uciekam przed nimi już od początku
mojej egzystencji jako wampir… Chociaż może to tylko plotki?
Druga wiadomość:
Sprawy trochę bardziej się skomplikowały –
ponownie paraliżuje mnie strach. Co znowu mogło się stać? Czemu on zawsze tak
uporczywie trzyma się kłopotów! – Elena wymknęła się z Rose do Slatera. To
wampir, który miał kontakty przez które można było dojść do pierwotnych. Elena jest potrzebna jednemu z nich jako
ofiara do jakiegoś rytuału. Jest potrzebna Klausowi. Elena skontaktowała się z
ludźmi Klausa, ale kiedy mieli już ją zabrać pojawił się Elijah i ich zabił.
Nie rozumiem tylko, czemu ?- Też tego nie rozumiem. Przecież Elijah i Klaus
to bracia. W dawnych czasach współpracowali… - Dodatkowo Stefan wpakował się
do grobowca, żeby uratować Jeremiemu tyłek przed Katherine i teraz jest z nią tam
uwięziony. Bennet nie da rady sama go wyciągnąć, ale to nic. Coś wymyślimy, ale
ty pod żadnym pozorem nie wracaj.
Trzecia wiadomość:
Stefan wyszedł z grobowca,
ale stało się coś gorszego. Nowa wilczyca w mieście zaatakowała Rose, a to
miałem być ja. Nie chcę żeby umierała. Zależy mi na niej, Heid. Dzwonię tylko,
żeby zapytać czy nie znasz jakiegoś lekarstwa, czaru, czegokolwiek. Oddzwoń jak
najszybciej.
Czwarta wiadomość:
Rose umarła, ale ty już pewnie o tym wiesz – po jego głosie poznałam, że jest pijany. Niedobrze,
kiedy jest smutny i pije zawsze musi zrobić coś głupiego- Zabiła kilka osób
, ale już wszystko zatuszowane. Ja też zabiłem . Jessica. Tak miała na imię.
Nie znałaś jej, to tylko jakiś przypadkowy człowiek… Wiesz, że Rose miała
rację ? Nie da się zapomnieć o człowieczeństwie. A mi go brakuje. Brakuje mi go
najbardziej na świecie! - oddycha ciężko i przez chwilę nic nie mówi - Wróć, Heid. Nie daję rady. Proszę, wróć…
Koniec wiadomości. Powoli odkładam słuchawkę do kieszeni
spodni, ale potem wciąż tkwię w tym samym miejscu. Analizuję sytuację. Lee już
w pewnym sensie wrócił do siebie i jest na dobrej drodze, za to Damon mnie
potrzebuje, choć nie przyznałby tego na trzeźwo. Tutaj jestem w miarę
bezpieczna, a w Mystic Falls w każdej chwili mogę się natknąć na któregoś
członka rodziny pierwotnych, w najgorszym wypadku na Klausa.W jednej chwili
podejmuję decyzję.
Muszę wrócić.
Muszę wrócić.
Kieruję swoje kroki do Lee, aby mu powiedzieć, że już
wyjeżdżam, jednocześnie patrzę na godzinę. Piętnaście minut po czwartej rano.
Lotnisko czynne jest całodobowo, więc nie ma problemu. Za kilka godzin powinnam
być z powrotem w Mystic Falls.
Wychodzę na drogę, spośród gąszczu drzew. Napotykam się na
cudowny widok. Lee rozkoszujący się promieniami wschodzącego słońca, po wielu
latach życia w cieniu. Przez krótką chwilę zapominam o Damonie i przyglądam
się. Jego szczery uśmiech, złocista skóra i przymrużone oczy to wszystko
wygląda tak pięknie, utwierdza mnie w przekonaniu, że postąpiłam właściwie
rzucając zaklęcie na pierścień. Jednak moje szczęście trwało tylko kilka
sekund, gdyż ten doskonały obraz zamienił się w scenę przedstawiającą
cierpiącego Damona.
Otrząsnęłam się z zadumy i szybkim krokiem podeszłam do
Lee. Skierował leniwie swój wzrok na mnie, a w jego oczach widziałam szczęście. Uśmiechnęłam się na to przelotnie, ale zaraz posmutniałam.
-
Muszę na jakiś czas wyjechać. – powiedziałam od razu, bez
owijania w bawełnę
-
Co? Dlaczego? Przecież niedawno przyjechałaś…
-
Wiem – przerwałam mu – ale to pilna sprawa. Zanim
zaczniesz pytać: nie mogę ci powiedzieć. – westchnął na to przeciągle, pokręcił
głową i w końcu ponownie skierował swój wzrok na mnie
-
Wrócisz? – zapytał głosem nie żywiącym już żadnych
nadziei, a ja przytuliłam go ciepło, po czym wychrypiałam łamiącym się głosem w
jego ramię:
-
Zawsze…
***
W końcu jestem z nowym rozdziałem! ;) Przepraszam, że tak długo zwlekałam, rozdział był już od jakiegoś czasu napisany, ale nie miałam czasu go poprawić i wstawić. Nie dość, że zbliża się koniec półrocza to dodatkowo mój czas ograniczają przygotowania do wyjazdu do Włoch, ale nie narzekam ^^
Tak więc myślę, że następny rozdział pojawi się najwcześniej za dwa tygodnie ;)
A co do poprzedniego rozdziału to chyba zaszło małe nieporozumienie. To Heidi urządziła, te przyjęcie, żeby zająć czymś Lee, kiedy ona robiła dla niego pierścień słoneczny.
Nie będę was już zanudzać :) Komentujcie, zostawiajcie linki i do napisania
Bye ;*